~Mikołaj~
To po prostu niemożliwe… Jak mój ojciec
mógł mi zrobić coś takiego? Nie mówiąc już o Kostku… Nie wiem, czy zdaje sobie
sprawę z tego, że zranił i jego i mnie, ale mało mnie to obchodzi. Mam ochotę
go rozszarpać! Gdyby cokolwiek poważniejszego stało się Kostkowi… przysięgam,
że poszedłbym do niego i zadał mu sto razy gorszy ból. Spojrzałem na swojego
chłopaka. Spał w łóżku. Rano wróciliśmy do domu, potem zjadł śniadanie i
zasnął. Po tym, jak mi powiedział, kto mu to zrobił, dużo nie rozmawialiśmy. Ja
byłem zbyt zdenerwowany i bałem się, że powiem coś, czego nie powinienem, a on
też chyba nie chciał rozmawiać. Westchnąłem cicho, pocierając nasadę nosa i
kierując się do drzwi pokoju. Po drodze zabrałem talerzyk i kubek po herbacie.
Swoje kroki skierowałem do kuchni. Rodziców Kostka nie było w domu. Brudne
naczynia wstawiłem do zmywarki i, nie namyślając się zbyt długo, poszedłem na
korytarzyk, gdzie ubrałem buty, po czym wyszedłem z domu, zamykając drzwi na
klucz. W mig znalazłem się w swoim dawnym przedpokoju. Wiedziałem, że ojciec
jest w domu. Poszedłem do salonu. Siedział na fotelu i czytał gazetę. Stanąłem
przed nim.
- Zmądrzałeś wreszcie i go zostawiłeś? – to
pytanie było pierwszym, co usłyszałem. Ojciec odłożył gazetę i wstał, stając ze
mną twarzą w twarz.
- Jak w ogóle mogłeś zrobić nam coś takiego?
– zapytałem, siląc się na spokojny ton. Miałem ochotę na niego wrzeszczeć. –
Mogłeś go zabić! Lekarz mówił, że mogło skończyć się gorzej! Jesteś
popierdolony! Nie rozumiesz tego, że się kochamy? Nie rozumiesz, że nieważne,
co zrobisz, ja zawsze przy nim będę? Kocham go. Kocham najbardziej na świecie,
chcę z nim być, przy nim jestem szczęśliwy… - powiedziałem ze ściśniętym
gardłem. – Jaki ojciec chce zniszczyć szczęście własnego dziecka? – spojrzałem
na niego zranionym wzrokiem. – Wiesz, tato, zawsze miałem cię za wzór, za
autorytet. Z wyjątkiem tego, że jesteś homofobem, co mnie bardzo boli. Aż tak
bardzo znienawidziłeś mnie za to, że kocham i jestem kochany? Nie mógłbym być z
kobietą, bo wtedy nie byłbym szczęśliwy. Te wszystkie dziewczyny… To było tylko
uciekanie od rzeczywistości. Już w liceum zdałem sobie sprawę z tego, jaki
jestem. Ale przez was, ciebie i mamę, wyparłem to wszystko, bo chciałem,
abyście byli ze mnie dumni i… bałem się. Bałem się, że jeżeli taki będę,
znienawidzicie mnie. Kostek otworzył mi oczy. Wyznał mi, że mnie kocha. A ja
jakiś czas później uświadomiłem sobie, że też go kocham, że nie mógłbym bez
niego żyć, że… że jest dla mnie wszystkim – w tym momencie naprawdę podziwiałem
siebie za to, że zdobyłem się na taką szczerość. – To chyba wszystko – widząc
brak reakcji z jego strony, odwróciłem się i skierowałem w stronę wyjścia. Nie
wróciłem jednak do domu. Musiałem się uspokoić i odetchnąć. Poszedłem na
spacer.
Spacer był długi. Nie miałem przy sobie
telefonu, zwyczajnie zapomniałem go wziąć, ale wiem, że po mieście chodziłem co
najmniej dwie godziny. Kiedy znalazłem się w domu, było mi o wiele lepiej.
Przemyślałem sobie wszystko na spokojnie. Ściągnąłem buty i odetchnąłem.
Poszedłem do salonu. Kostek pewnie jeszcze śpi. Jednak już po chwili okazało
się, że nie. Siedział na fotelu z podkulonymi nogami wpatrzony w jakiś punkt na
podłodze.
- Kochanie? – zapytałem z niepokojem,
podchodząc do niego.
- Mi…Mikołaj? – spojrzał na mnie
zaczerwienionymi oczyma. Płakał… - Jesteś… - szepnął, zerwał się z fotela i
mocno się we mnie wtulił. Objąłem go, jednak nie mocno, aby nie sprawić mu
bólu.
- Co się stało, Aniołku? – pocałowałem go w
skroń.
- Bo ciebie długo nie było i ja… bałem się o
ciebie. Bałem się, że nie wrócisz… - ponownie się rozpłakał.
- Ci… Już dobrze. Przepraszam, że cię nie
zawiadomiłem, ale zostawiłem telefon, a musiałem się przejść, przemyśleć
wszystko… Przepraszam – westchnąłem cicho.
- A gdzie byłeś? – spojrzał na mnie.
- U ojca. Powiedziałem mu parę rzeczy, mając
nadzieję, że może to coś zmieni. Myliłem się. Potem musiałem się przejść,
odetchnąć, uspokoić się… Naprawdę przepraszam. Myślałem, że będziesz spał –
starłem łzy z jego policzków.
- Nie rób tak więcej, dobrze? – zapytał
cicho, a ja skinąłem głową.
- Obiecuję, że nie będę. Głodny? – zmieniłem
temat.
- Mm… No – przyznał, gdy zaburczało mu w
brzuchu. Roześmiałem się i pociągnąłem go za rękę do kuchni.
- W takim razie musimy zrobić coś do
jedzenia – zerknąłem na zegarek. Po trzynastej. – A po obiedzie posmaruję cię
maścią, którą przepisał ci lekarz.
Do wieczora czas minął nam spokojnie.
Leżeliśmy na kanapie w salonie i oglądaliśmy jakąś mało śmieszną komedię
romantyczną w telewizji. Tak swoją drogą, nie mogli filmów z tego gatunku nazwać
po prostu głupawym badziewiem? To na pewno bliższe prawdy… Uśmiechnąłem się
lekko, kiedy Kostek się na mnie poprawił.
- Wygodnie? – zapytałem, gładząc delikatnie
rękoma jego plecy.
- Mm… Nie. Taki jakiś… kościsty jesteś –
poskarżył się, siadając na mnie okrakiem. Spojrzał na mnie z góry. – Seksu… -
mruknął, a ja wybuchnąłem śmiechem. Brunet spojrzał na mnie morderczo. – Co w
tym śmiesznego? – uniósł w górę prawą brew.
- Nic… - jakoś się uspokoiłem. – Wybacz,
ale… - spojrzałem na jego naburmuszoną minę i atak śmiechu powrócił ze zdwojoną
siłą. W końcu uspokoiłem się całkowicie. – Kochanie… - mruknąłem, ściągając go
z powrotem do pozycji leżącej.
- No?
- Po prostu… Twoja mina… to było bezcenne,
uwierz – uśmiechnąłem się rozbawiony. Szybko jednak przeszedłem do
poważniejszego tonu: - Wiesz, że na razie w ogóle nie możemy? Lekarz zakazał ci
wysiłku fizycznego.
- Ja wiem, ale… może uda nam się tak, żeby
się nie zmęczyć? – zapytał ze szczerą nadzieją, a mi ponownie zachciało się
śmiać. Powstrzymałem się jednak.
- Naprawdę wierzysz, że nam się uda? –
uniosłem brwi, a on westchnął.
- Masz rację. To bez sensu. Chcę wydobrzeć!
– mruknął, marszcząc z oburzeniem brwi.
- Jak będziesz dużo spał i nie śmiał się
przy każdej następnej próbie posmarowania cię maścią, to…
- Nie moja wina, że mam łaskotki – wciął mi
się w słowo, wzruszając ramionami.
- …szybciej wydobrzejesz i będziemy mogli
kochać się całymi dniami i nocami – dokończyłem spokojnie, a kiedy zobaczyłem
błysk zainteresowania w oczach Kostka, uśmiechnąłem się w duchu.
- Jestem za – uśmiechnął się, całując mnie w
usta i poprawiając swoje uda między moimi. O nie, nie, nie, ty mały diable… tak
się nie bawimy.
- Kostek… - mruknąłem, kiedy udało mi się go
delikatnie ode mnie odepchnąć.
- No co? – fuknął
- Chodźmy może już się wykąpać i spać, co?
Dni mijały dosyć szybko na
leniuchowaniu. Pomagałem Kostkowi, jak mogłem. W końcu nadszedł ten upragniony
dzień.
- Nic już nie widać – uśmiechnąłem się,
dłonią gładząc bok mojego chłopaka.
- Nic? – zapytał, również się uśmiechając.
- Mhm. A to oznacza, że…
- …wreszcie możemy się kochać! – przerwał mi
z entuzjazmem. Wybuchnąłem śmiechem.
- Jesteś rozkoszny – pocałowałem go lekko w
usta. – Ale chodziło mi o to, że wreszcie to wszystko się skończyło. Teraz już…
- zawahałem się, zagryzając dolną wargę. – Teraz już możemy zapomnieć o moich
rodzicach – uśmiechnąłem się smutno. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Kostek nie
może się za to wszystko obwiniać. A wiem, że tak jest…
-
Kochanie – westchnął cicho. – Nie możesz zapomnieć o swoich rodzicach. Mimo
wszystko jesteś ich synem…
- Gdybym był ich synem, nie zachowaliby się
tak – przerwałem mu, prychając gorzko. – Do cholery, mieszkają obok! – uniosłem
głos. – Od kiedy się o nas dowiedzieli, o mnie… mogę udawać, że pogodziłem się
z ich reakcją, ale tak wcale nie jest. Ja czasami… - urwałem gwałtownie, zdając
sobie sprawę z tego, co chcę mu powiedzieć. Kostek nie może o tym wiedzieć, a
mi… w końcu te rozważania przejdą.
- Dokończ – poprosił cicho Kostek.
- Ja… Ja… - jąkam się. Nic dziwnego. W życiu
nie przejdzie mi przez gardło to, co właśnie chciałem mu powiedzieć. Chciałem
być z nim szczery. Wiedziałem, że go zaboli, ale inaczej nie potrafiłem…
- Spokojnie. Cokolwiek chcesz mi powiedzieć…
- urwał. – Po prostu to zrób, dobrze?
- Dobrze – wziąłem głęboki oddech. – Ja
czasami zastanawiam się nad tym, czy… czy nie byłoby lepiej, gdybym… gdybym
wrócił do rodziców. Gdybym znalazł sobie jakąś ładną, miłą dziewczynę, gdybym…
- przerwałem, czując, jak zaczyna brakować mi powietrza. Mówienie mu tego
wszystkiego było ponad moje siły. – Wiem, że wybrałem ciebie, że… postanowiłem
spędzić życie z tobą. Ale w ostatnich dniach dużo o tym myślałem i… i chyba nie
jest tak, jak na początku. Nie jestem taki pewien. Mój ojciec cię skrzywdził,
mnie tym samym też, ale czuję, że… - i powiedzenie mu tego było chyba
najtrudniejsze. – Że jestem w stanie mu to wybaczyć. Z jednej strony zależy mi
na nich, a z drugiej… chcę być z tobą. Pogubiłem się w tym wszystkim. Na chwilę
muszę odpocząć, wyjechać gdzieś, pobyć sam… Muszę odpocząć od ciebie, od tej
sytuacji z moimi rodzicami… Przepraszam – szepnąłem. Potem nastąpiła pełna
napięcia cisza.
- Skoro tak… Rób, jak uważasz – Kostek wstał
z łóżka i podszedł do drzwi. – Nawet nie wiesz, jak cholernie mnie to wszystko
boli – powiedział ze ściśniętym gardłem. – Ale skoro potrzebujesz czasu, proszę
bardzo… Nie oczekuj jednak, że tak po prostu rzucę ci się w ramiona, kiedy już
się namyślisz. O ile wybierzesz mnie – zacisnął dłoń w pięść, po czym wyszedł z
pokoju.
~Kostek~
Jak on mógł? Jak mógł skrzywdzić mnie
tak po… po tym wszystkim.
- Kurwa! – walnąłem pięścią w stół.
Siedziałem w kuchni, usilnie starając zapanować się nad łzami i dając mu się w
spokoju spakować. Nie chcę go widzieć. Nie teraz. Najprawdopodobniej bym go
rozszarpał. Wiem jednak, że jak złość mi przejdzie, nie pozostanie mi nic
innego, jak ból, smutek, rozpacz, tęsknota i… złamane serce.
Mikołaj wyjechał wczoraj. Minęły
dokładnie dwadzieścia cztery godziny. A ja przez cały ten czas leżałem w łóżku,
tępo patrząc w sufit i chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się
wokół mnie dzieje. Ruszałem się tylko do toalety i raz, żeby wziąć prysznic.
Jeść nie chciałem, nie miałem apetytu. Tęskniłem. Za jego dłońmi, jego
pocałunkami, jego roześmianymi oczami, z których biła pewna miłość. Za jego
śmiechem, jego głosem, jego cichymi wyznaniami. Za całym czasem, który razem
spędziliśmy, jako para. Tęskniłem za jego miłością. Przewróciłem się na bok,
czując łzy. Mogłem płakać, mogłem sobie na to pozwolić. W końcu wczoraj osoba,
która wciąż jest dla mnie najważniejsza na świecie, złamała mi serce.
Dopiero piątego dnia byłem na tyle
przytomny i zdolny do wysiłku umysłowego, aby rozważyć to, co Mikołaj mi
powiedział. Nie był pewien, czy chce ze mną być… Wolałby wrócić do rodziców i
znaleźć jakąś miłą, ładną dziewczynę… Był w stanie wybaczyć ojcu to, że mnie
tak skatował… To wszystko to było za dużo. Nie chciałem o tym myśleć, nie
chciałem tego rozpamiętywać, ale spędzając większość dnia sam w pustym domu…
nie miałem za bardzo wyjścia. Nic nie było mnie w stanie oderwać od tych myśli.
Nic. Czy moje życie będzie już zawsze tak wyglądało…?
Dnia dziesiątego uświadomiłem sobie, że
Mikołaj nie zabrał wszystkich swoich rzeczy. Zostały jego książki, niektóre
ubrania… W szale wściekłości wrzuciłem to wszystko do wielkiego kartonu i
wyniosłem na strych. Nienawidzę go za to, co mi zrobił! Zostawił mnie i zranił!
Jakie miał prawo po tych wszystkich zapewnieniach? Po tym, co już razem
przeszliśmy? Jeżeli wróci… Jeżeli wybierze mnie, niech się nawet nie łudzi, że
do niego wrócę. Jeśli drugi raz miałbym przechodzić przez to samo, zaraz po
tym, jak dopiero co odzyskałem szczęście… Nie, dziękuję, to nie dla mnie.
Dnia jedenastego przypomniałem sobie o
tym, jak Mikołaj mówił, że się w tym wszystkim pogubił. I co, dopiero teraz,
tak? Dopiero w tym momencie, kiedy ja byłem najszczęśliwszym człowiekiem na
Ziemi? Niech się wali. Znamy się od zawsze. Nigdy bym nie podejrzewał, że może
zachować się tak… okrutnie. Jednak związek różni się od przyjaźni…
Dnia piętnastego, wychodząc na ogródek,
zobaczyłem JEGO. Stał w garażu ze swoim ojcem i, jak gdyby nigdy nic, pomagał
mu naprawić samochód. Po kilku minutach, kiedy chyba poczuł na sobie mój wzrok
i zerknął na mnie w przelocie, zdałem sobie sprawę, że po prostu stoję i gapię
się, jak idiota. Nawet… Nawet nie zaszczycił mnie dłuższym spojrzeniem!
Zagryzłem boleśnie dolną wargę i szybko wbiegłem do domu. Gdy już znalazłem się
w swoim pokoju, na swoim łóżku – wybuchnąłem głośnym, niepohamowanym płaczem,
czując, jak moje złamane serce daje o sobie znać tak dotkliwie, jak jeszcze
nigdy.
Przez kilka kolejnych dni nie
wychodziłem z domu. Ba! Nie wychodziłem nawet z pokoju. Bałem się, że go
zobaczę, że… Westchnąłem głośno, zaraz po tym uśmiechając się gorzko do siebie.
Jednak wybrał rodziców, życie w kłamstwie i brak szczęścia. Chociaż… Po tym
wszystkim, co mi wtedy powiedział, mam wrażenie, że cały czas nie był tak do
końca ze mną szczery. Mógł mówić mi, że mnie kocha, że jest gejem, ale gdzieś
tam musiał czuć, że to nie do końca to. Byłem tylko eksperymentem, przejściowym
etapem w jego życiu… Zamknąłem oczy, zasypiając po chwili.
Połowa września. Minęło tak mało czasu,
a mi… mi te dni wydawały się wiecznością. Rodzice martwili się o mnie,
próbowali mi pomóc… Nie dało rady. Przetarłem skronie, wchodząc do kuchni. Był
już wieczór, a ja nie czułem się ani trochę zmęczony. Większość dnia
przesypiałem, a po nocach siedziałem na łóżku, wpatrując się tępo w jakiś
punkt. Z każdym dniem nie było coraz lepiej… było coraz gorzej. Nie radziłem
sobie z własnymi uczuciami, nie wytrzymywałem z własnymi myślami. Najgorsze
było złamane serce. Bolało cały czas. Nie potrafiłem go uspokoić i cały czas
szukałem sposobów. W końcu jednak z przerażeniem stwierdziłem, że muszę się
nauczyć z tym żyć… Wiedziałem, że sobie nie poradzę.
- Jak się czujesz, Kochanie? – mama
uśmiechnęła się do mnie ciepło, stawiając kolację na stole.
- Bez zmian – mruknąłem, po czym wysiliłem
się na słaby uśmiech.
- Wiesz… Mikołaj dzisiaj tu był – spojrzała
na mnie z obawą. Bolesne ukłucie w sercu, na twarzy obojętność.
- Czego chciał? – zapytałem.
- Przyszedł po swoje pozostałe rzeczy.
Podziękował też za to, że mógł tutaj mieszkać i przeprosił, że nie zrobił tego
wcześniej. Synku… Wiem, że on postąpił źle, ale musisz go zrozumieć… Pogubił
się. Nie jest mu łatwo, tak jak i tobie. Musi się w tym wszystkim odnaleźć.
Dzisiaj w jego oczach dostrzegłam coś, co podpowiedziało mi wyraźnie, że tak do
końca jeszcze się w tym wszystkim nie odnalazł.
- Mamo, uwierz, mi jest o wiele trudniej.
Złamał mi serce, cierpię przez niego…
- A myślisz, że on nie cierpi? – przerwała
mi łagodnie. – Ja mogę się założyć, że na pewno. Kocha cię. To fakt
niezaprzeczalny. Jako osoba trzecia mogłam dostrzec to w jego gestach, słowach,
przede wszystkim oczach. Nie zapominaj, że oczy są zwierciadłem duszy. Może to
prawda, że cierpicie przez jego głupotę, ale nie tylko. Ja go rozumiem.
Oczywiście, stoję po twojej stronie – dodała od razu, widząc moje pełne
oburzenia spojrzenie. – Jednak rozumiem go. Nikt nie powiedział, że to wszystko
będzie proste. Miłość to jedno z najpiękniejszych uczuć. Ale często ta
najprawdziwsza miłość, taka na całe życie, nie jest prosta. Musicie to wszystko
po prostu przeczekać. Mikołaj musi sobie wszystko do końca poukładać, a ty
wyczekiwać dnia, kiedy przyjdzie do ciebie z ogromnym bukietem czerwonych róż i
cię z całego serca przeprosi – uśmiechnęła się do mnie wesoło. Nie mogłem tego
uśmiechu nie odwzajemnić.
- I myślisz, mamo, że tak po prostu rzucę mu
się na szyję? – zapytałem po chwili ciszy.
- Nie musisz – pokręciła głową. –
Powiedziałabym nawet, że nie powinieneś. Jak bardzo on by nie był pogubiony, ty bardzo cierpisz.
Powinieneś przyjąć jego przeprosiny i powiedzieć, że wszystko sobie
przemyślisz. To da mu jeszcze bardziej do zrozumienia, jak łatwo może cię
stracić. Wtedy już na pewno nigdy nie będzie miał żadnych wątpliwości, co do
swoich uczuć względem ciebie i tego, czy chce z tobą być.
- Dziękuję za radę – uśmiechnąłem się do
niej szczerze. Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu.
Rozmowa z mamą dużo mi dała. Dała mi
wiarę na to, że będzie lepiej, że Mikołaj faktycznie zrozumie, że chce być
tylko ze mną, bez względu na wszystko i wszystkich. Tęskniłem za nim.
Codziennie coraz mocniej, gdzieś w podświadomości marząc o dniu, kiedy znowu
będę mógł się do niego przytulić. Tę noc przespałem spokojnym snem. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu.
Rano obudziły mnie promienie Słońca.
Ziewnąłem szeroko, siadając na łóżku i opuszczając nogi na podłogę. Jako, że
spałem w samych bokserkach, narzuciłem na siebie jakąś koszulkę i poszedłem do
kuchni. Byłem głodny. Bardzo głodny. Biorąc pod uwagę fakt, że przez ostatnie
dni prawie nic nie jadłem, nie było to dziwne. Wczorajsza rozmowa mnie
uspokoiła. Teraz, oprócz tęsknoty, odczuwałem też nadzieję. Wszedłem do kuchni
i zabrałem się za przygotowywanie jajecznicy. Kiedy była już gotowa, usiadłem
przy stole i zacząłem jeść. Mój żołądek przyjął to z wielką ulgą, a ja z błogim
uśmiechem na twarzy. Taka przyziemna rzecz, a jak potrafi cieszyć po dłuższej
głodówce…
Wieczorem mama zawołała mnie do salonu.
Nie miałem pojęcia, o co chodzi, ale trochę się bałem. Bałem się, że jest to
związane z Mikołajem. Usiadłem na fotelu.
- Kostek, jutro przyjeżdża do nas moja
siostra z mężem i ich dziećmi, bliźniakami. Mógłbyś trochę posprzątać w pokoju,
Kochanie? Nikt u ciebie nie będzie spał – zapewniła, widząc przerażenie na
mojej twarzy. – Ale porządek w pokoju wypadałoby mieć od czasu do czasu…? –
zawiesiła głos, a ja roześmiałem się cicho.
- Tak, masz rację. O której będą?
- Wieczorem, jak już z tatą będziemy w domu.
- To dobrze – odetchnąłem z ulgą. Nie będę
musiał ich sam przyjmować… Właściwie kojarzę rodzinę od strony mamy. Ostatni
raz, co prawda, widziałem ich… kilkanaście lat temu, ale jednak coś tam
kojarzę. Może oni oderwą mnie od myśli o Mikołaju?
_________________________________________________
dziękuję za komentarze! każdy jest dla mnie ważny, dodają mi weny i chęci do pisania :)
szczerze mówiąc, zaczynając pisać ten rozdział, nie planowałam zerwania. ale potem doszłam do wniosku, że przecież naturalnym będzie, jeśli Mikołaj się trochę pogubi. Kostek dostał swoją porcję cierpienia, ale Mikołaj również. nie bijcie go :)
co do przyjazdu tej rodziny.. cóż, to nie przypadkowy przyjazd, aby tylko zapchać czymś opowiadanie. mam co do nich plany, które nie ominą również Kostka i Mikołaja :D
Nie będę nikogo bić. Będę tylko pożyczać chusteczki, bo mi braknie za chwilę. Wspaniale opisałaś smutek, cierpienie Kostka. Mikołaj się pogubił, jest rozdarty, ale ja wierzę, że czasami musi być źle, aby było dobrze. :D
OdpowiedzUsuńświetne :) czuję, że z tego przyjazdu rodziny coś ciekawego wyniknie :)A w związek Kostka i Mikołaja wierzę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Karaka
T^T jestem zbyt uczuciowa na takie rzeczy na serio..
OdpowiedzUsuńaleee aleee ja wierzę że będzie dobrze ! <3
Ej no! Tak nie może być! ;____;
OdpowiedzUsuńDlaczego?! Mikołaj?! NIE MOŻESZ WYBRAĆ OJCA!
Jesteś taki mało uczuciowy. ;_;
Ale wiem, że będzie dobrze.
Dobra, a teraz gdzie są moje chusteczki.
+ opowiadanie jest świetne i wspaniale gra na uczuciach. <3 ubóstwiam. :3
OdpowiedzUsuńMikołaj, ja Ci wcale nie grożę, ale jak nie wrócisz do Kostka, to Cię bardzo mało delikatnie wykastruje^^ Więc, radzę szybko się odnaleźć w tej całej sytuacji, chociaż zupełnie nie rozumiem jak mogłeś się w niej pogubić. On pobił Kostka, kogoś kogo kochasz, nie? Więc, jakim cudem, Ty się jeszcze facet wahasz!? No jak?!!
OdpowiedzUsuńKostek, jak ten kretyn przyjdzie z kwiatami weź proszę odłóż je na stół i rzuć w niego wazonem. A potem niech na kolanach przez tydzień za Tobą chodzi i przeprasza.
A Ty moja droga Ayś bierz się za pisanie ^^
WENY!
Hej,
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, jak Mikołaj mógł tak postąpić, i co będę teraz płakać...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia