wtorek, 12 lipca 2011

Dominic Grandline boleśnie uświadamia sobie swoje uczucia.

    Z samego rana wyruszyliśmy w drogę powrotną do zamku. Czas nam się dłużył, było gorąco i wszystkiego mi się odechciewało. Julian prowadził konia, a ja tylko wtulałem się w jego plecy, nie przejmując się ludźmi z różnych wiosek, którzy, kiedy tylko mnie rozpoznawali, chcieli oddać swój cały majątek. Miałem tego powoli dosyć…
    - Julian, daleko jeszcze? - Zapytałem sennie, kiedy akurat wyjechaliśmy z kolejnej wioski.
    - Kawałek, Kochanie. Wytrzymasz - zaśmiał się lekko, a ja trzepnąłem go w ramię.
    - Nie śmiej się ze mnie! Wiesz, że nie jestem przyzwyczajony do takich warunków… - jęknąłem, przewracając oczami.
    - Jednak u mojej babci nie narzekałeś - zauważył.
    - Bo robiłem to dla ciebie… - wymruczałem i mocniej wtuliłem się w jego plecy.
    - Aha! Więc jednak mnie kochasz - ponownie się zaśmiał.
    - Julian…
    - No co?
    - Zamknij się i patrz przed siebie, bo zaraz koń w coś walnie, a my tu umrzemy, z dala od bliskich! - Palcami ścisnąłem boleśnie jego prawy sutek, na co on jęknął boleśnie.
    - Dominic, nie rób tak, proszę cię… - powiedział słabo, a ja uśmiechnąłem się zwycięsko.
    - Jak? - Ponowiłem ściśnięcie.
    - Tak! - Znowu jęknął z bólu. - Boli…
    - To niech boli, nie zaszkodzi ci!
    - Ja cię kiedyś czymś ciężkim…
    - No co, no co? Czym ciężkim? Sobą?
    - Jesteś wredny! Maruda!
    Nie odezwałem się już, zadowolony z siebie.


    Do zamku dojechaliśmy nazajutrz. Było południe i kiedy wjechaliśmy na plac przed pałacem, wszyscy patrzyli na nas ze zdziwieniem. Zeskoczyłem z konia, Julian zrobił to samo, a potem kazałem odprowadzić rumaka do stajni i go nakarmić.
    - To co? Idziemy do zamku? - Brunet spojrzał na mnie niepewnie.
    - Tak - skinąłem głową. - Ale Kochanie… boję się trochę swojego ojca. Nie wiem, co zrobi… - jęknąłem cicho, a potem kopnąłem kamyk. Julian chwycił moją dłoń i splótł swoje palce z moimi.
    - Posłuchaj. Nieważne, co on zrobi. My i tak będziemy razem, prawda? - Wolną dłonią pogładził mnie po policzku. Na całe szczęście nikt nie zwracał na nas uwagi, co było dosyć dziwne… Przecież jeszcze chwilę temu widziałem wszystkie pary oczu wlepione w nas z bezgranicznym zdziwieniem, ale też i z wielką ciekawością. A może po prostu udawali, że nas nie widzą?
    - Pewnie, Misiu - uśmiechnąłem się do niego uroczo, po czym wyswobodziłem swoją dłoń z jego dłoni i ruszyłem w stronę zamku. Julian szybko zrównał ze mną krok. Weszliśmy do środka i od razu skierowaliśmy się do mojego pokoju. W ciszy wzięliśmy wspólną kąpiel, po czym ubraliśmy się w świeże ubrania i wysuszyliśmy włosy. Akurat, kiedy Julian kończył czesać moje, do pokoju zapukała pokojówka, weszła i oznajmiła, że mój ojciec nas wzywa. Z ciężkim sercem wszedłem do jego gabinetu, a brunet za mną.
    - Dominicu - zaczął. - Dominicu, czy ty jesteś niepoważny? To, co zrobiłeś, było chyba największą głupotą, jaką w życiu zrobiłeś. Jechać po kogoś takiego, narażając swe życie? - Obrzucił Juliana lodowatym spojrzeniem. - Ty tylko twój mentor, służący!
    - Julian nie jest moim służącym! Nie jest też mentorem. Jest mi bardzo bliski - przerwałem mu, czując niewidzialną gulę w gardle. Zanim zdążyłem się zorientować, ojciec podszedł do mnie i wymierzył mi cios w policzek. Tak silny, że aż upadłem. Kątem oka dostrzegłem, że Julian ruszył się, aby mi pomóc.
    - Nie dotykaj go! - Warknął ojciec w stronę bruneta. - A ty, drogi chłopcze, lepiej trzymaj się od niego z daleka. - Wyprostował się dumnie i spojrzał mi prosto w oczy. Zdążyłem już wstać.
    - Skazuję Juliana Destiny na ścięcie. Jest to moja ostateczna, jedyna i nieodwołalna decyzja. Możecie odejść. Na korytarzu czekają strażnicy, którzy zabiorą Juliana do lochu. Egzekucja odbędzie się za trzy dni.
    Przez cały czas, kiedy ojciec to mówił, stałem w miejscu i patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Julian spojrzał na mnie z bólem w oczach, a ja to spojrzenie odwzajemniłem. Ruszył powoli w stronę wyjścia.
    - Julian, zaczekaj! - Krzyknąłem i przytuliłem się do niego. Objął mnie mocno i pocałował w czubek głowy.
    - Przepraszam… - szepnąłem i rozpłakałem się. Po chwili poczułem silne szarpnięcie w tył i ojciec ponownie mnie uderzył, tym razem z pięści. A ja ponownie upadłem.
    - Wyjdź! - Krzyknął w stronę bruneta. Julian wyszedł. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, ojciec spojrzał na mnie ze wściekłością w oczach. Wstałem i wziąłem głęboki oddech, próbując pohamować łzy, ale nie bardzo mi to wyszło. Po chwili upadłem na kolana i schowałem twarz w dłoniach.
    - Tato, nie możesz, nie możesz… Wydziedzicz mnie, wygnaj z pałacu! Ale nie skazuj go na śmierć, proszę…
    - Nie wydziedziczę cię, ponieważ jesteś moim jedynym synem i musisz przejąć po mnie tron.
    A potem wyszedł z gabinetu, zostawiając mnie zupełnie samego z całym moim bólem. Ale czego ja mogłem się po nim spodziewać?! No, czego?! Że tak po prostu przywita nas z serdecznym uśmiechem i powie, że nasz związek mamy zachować w tajemnicy? Podniosłem się szybko i pobiegłem za nim.
    - Ojcze! Nie możesz tego zrobić! Ja, jako twój syn, dziedzic tronu, Dominic Grandline, proszę cię o to własnym życiem! Przysięgam, że jeżeli nie cofniesz rozkazu ścięcia Juliana Destiny, ja sam siebie skażę na ścięcie, a mam do tego prawo! Wybieraj! Albo śmierć moje i Juliana albo twoja gorzka akceptacja naszego związku!
    Wykrzykując te słowa, byłem ich pewien, jak jeszcze niczego w życiu. A potem zobaczyłem tylko nienawistny wzrok ojca i poczułem ukłucie igły w tętnicę szyjną. Potem chyba zasnąłem.


    Obudziłem się z ogromnym bólem głowy. Powoli zacząłem sobie przypominać, co się stało, zanim zasnąłem. Kiedy już przypomniałem sobie to wszystko, poderwałem się gwałtownie do pozycji siedzącej, czego natychmiast pożałowałem. Ostry ból przeszył moje skronie, więc ponownie opadłem na poduszki. Wbiłem wzrok w sufit, boleśnie zagryzając dolną wargę. Po chwili usłyszałem ciche pukanie do drzwi, a potem do pokoju weszła mama.
    - Widzę, że już się obudziłeś. Jeden z medyków wstrzyknął ci środek uspokajający. - Przysiadła na brzegu łóżka, patrząc na mnie z troską.
    - Mamo… Co z Julianem? - Zapytałem słabo, patrząc jej w oczy. Westchnęła cicho.
    - Jest w lochach, skuty łańcuchami.
    Zabolało. Coś w sercu.
    - A co teraz jest? Już wieczór? - Zapytałem z nadzieją. W mojej głowie zaczął się rodzić pewien   plan… Oby wypalił.
    - Tak. Kochanie, posłuchaj. - Westchnęła ciężko. - Przepraszam, że nie mogę nic zrobić, ale to Philip ma większą władzę. Ja jestem tylko jego żoną, która dopełnia tę władzę.
    - Mamo, nie przepraszaj mnie. Nie musisz, naprawdę. Wiem, że nie masz na to żadnego wpływu. - Potarłem skronie palcami.
    - Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć… - zaczęła po chwili mama. Spojrzałem na nią zaniepokojony.
    - Julian został schłostany - dokończyła cicho, po czym ucałowała mnie w czoło i szybko wyszła, jakby się bała, że zaraz ją okrzyczę. A ja nie miałem już siły na nic. Odwróciłem się na bok, skuliłem i po prostu rozpłakałem. Chociaż płacz i tak mi nie pomagał.


    Zaczekałem, aż wszyscy w zamku zasną i około północy ubrałem się cieplej, wziąłem z kuchni trochę jedzenia i herbaty, z pokoju duży koc i zacząłem kierować się w stronę lochów.
    - Zaprowadź mnie do Juliana Destiny - rozkazałem jednemu z dwóch strażników strzegących bramy. Spojrzał na mnie jakoś dziwnie, po czym otworzył wielką bramę i zaczął mnie prowadzić ciemnymi korytarzami. Nie rozglądałem się na boki, ale słyszałem proszące jęki więźniów, abym ich stąd wypuścił. Tutaj w celach były kraty, więc było widać, kto jest po drugiej ich stronie. W końcu weszliśmy do strefy, w której, w celach, znajdowali się więźniowie skazani na śmierć. Drzwi były stalowe, pod kłódką. Za nimi znajdowali się przestępcy skuci łańcuchami. W ogóle tutaj było zimniej i jakoś bardziej… strasznie. Strażnik zatrzymał się przed drzwiami na końcu korytarza, więc ja też. Spojrzał na mnie pytająco.
    - Po pierwsze, nie mów nic mojemu ojcu. Po drugie, wpuść mnie do środka i rozkuj Juliana. Potem nas tam zamknij. Codziennie będziesz przynosił nam coś porządnego do jedzenia w porze porannej, popołudniowej i wieczornej.
    Mężczyzna spojrzał na mnie ponownie, tym razem jakoś dziwnie. Wykonał jednak rozkaz. Kiedy wszedłem do środka, Julian nawet nie podniósł na mnie wzroku. Strażnik podszedł do niego i go rozkuł, a on nawet nie zareagował. Spojrzałem na jego zakrwawione ubrania i ponownie zachciało mi się płakać, ale nie zrobiłem tego. Musiałem być silny.
    - Przyprowadź tutaj medyka, niech opatrzy Juliana - zwróciłem się cicho do strażnika, jednak wciąż patrzyłem na bruneta. Drgnął lekko i podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się do niego słabo. Kiedy strażnik wyszedł i zamknął za nami drzwi, podszedłem bliżej Juliana i uklęknąłem przed nim.
    - Co tu robisz? - Zapytał, kiedy okryłem go kocem i zacząłem nalewać herbaty do jednego z kubków.
    - Przyszedłem do ciebie. Powiedziałem ojcu, że jeżeli on nie odwoła twojej egzekucji, każę ściąć się razem z tobą. Mam takie prawo. Powiedziałem też, że albo twoja i moja śmierć albo jego gorzka akceptacja naszego związku. Właściwie wykrzyczałem mu to. Potem jeden z medyków wstrzyknął mi środki uspokajające i zasnąłem. Obudziłem się wieczorem i poczekałem, aż wszyscy zasną. No i jestem - uśmiechnąłem się do niego ciepło, podając mu kubek z herbatą. Wziął go, nie odpowiadając mi. Nie przejąłem się tym, ponieważ i tak był zmęczony i słaby. Upił trochę napoju, po czym postawił go obok siebie na podłodze.
    - Lepiej by było, gdybyś już poszedł. Możesz mieć przeze mnie kłopoty - powiedział cicho, nie patrząc na mnie. Westchnąłem głośno.
    - Słuchałeś mnie w ogóle? Powiedziałem, że albo umrę razem z tobą albo mój ojciec nas zaakceptuje.
    - Tak, tylko, że… ja już wybrałem - przeniósł spojrzenie na mnie.
    - To znaczy?
    - To znaczy, że nie możemy już być razem - powiedział cicho, a mnie zaszokowało.
    - Julian… To nie jest najlepsza pora na takie żarty, naprawdę…
    - Nie żartuję. Przeze mnie tylko cierpisz. Miałem czas sobie wszystko przemyśleć. Ty teraz wrócisz do siebie i o mnie zapomnisz, a po mojej egzekucji ułożysz sobie życie z kimś innym. A teraz wyjdź, proszę. - Przymknął powieki i oparł się głową o ścianę.
    - Julian, proszę… Nie rób mi tego. Nie rób tego sobie. Potrzebuję cię i ty też mnie potrzebujesz - powiedziałem płaczliwie, zaciskając dłonie na kolanach. Nie odpowiedział. Nawet nie drgnął. Wstałem, kiedy akurat drzwi się otworzyły i wszedł jeden z medyków.
    - Opatrz go - zwróciłem się do niego, a następnie do strażnika. - Nie zostaję tutaj. Ale oprócz tego, moje rozkazy się nie zmieniły.
    I wyszedłem. Szedłem szybko w stronę wyjścia, aż w końcu do niego trafiłem, jakimś cudem nie gubiąc się w tych wszystkich korytarzach. Kiedy dotarłem do swojego pokoju, rzuciłem się na łóżko i rozpłakałem. Przepłakałem pół nocy, tak bardzo mnie bolało. A potem zasnąłem pełen nadziei, że jak jutro się obudzę, to wszystkie ostatnie wydarzenia okażą się koszmarem. A przed snem uświadomiłem sobie coś jeszcze. Że ja tak właściwie to… kocham Juliana. Kocham tak, że teraz boli. Tak bardzo, bardzo mocno.

2 komentarze:

  1. Jak przeczytałam, że Julian został schłostany to zaczełam się w myślach drzeć "Zrób coś Dominic zrób!" a ten sobie leży i płacze jak małe dziecko. Całe szczęście poszedł do Juliana ale powinien zostać dobrze przynajmniej, że sobie wkońcu uświadomił, że go kocha.
    by Miyuki

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    dobrze, że Dominik poszedł ale jednak powinien zostać i dobrze, że zdał sobie sprawę że kocha Juliana...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń