wtorek, 12 lipca 2011

Dominic Grandline - chodzący ideał we własnym mniemaniu.

    Jestem Dominic Grandline i jestem księciem. Uważam się za lepszego od innych, bo zwyczajnie taki jestem. Mam długie, bardzo jasne blond włosy, również jasne, niebieskie oczy i mam mlecznobiałą cerę. Mam bardzo delikatne rysy twarzy, jestem też dosyć wątły. Nigdy jakoś specjalnie nie ciągnęło mnie do tej całej nauki walki, jeżeli tak to mogę określić. Mam dziewiętnaście lat. Jestem leniwy, ale za to bardzo mądry. Urodziłem się dwudziestego czwartego czerwca, a ten dzień wypada właśnie jutro. Kończę dziewiętnaście lat i wchodzę w wiek dorosłości, więc moi jakże kochani rodzice postanowili, że się ożenię. Moją przyszłą żoną ma być córka wielkich przyjaciół moich rodziców, którzy panują w sąsiednim królestwie. Wiem tylko tyle, że dziewczyna nazywa się Evelin Insect. Jej rodzice to Susane i Edward. Nasze królestwa parę lat temu zawarły sojusz wojskowy. Niestety, na jutrzejszym balu, który będzie moim urodzinowym, państwo Insect będą obecni. Tak po prawdzie, to może i ożeniłbym się z tą całą Evelin, ale jest taki drobny, aczkolwiek bardzo ważny szczegół, który stoi na drodze ku temu, aby moi i jej rodzice byli obrzydliwie szczęśliwi. Kobiety mnie w ogóle nie interesują. Czy rodzice o tym wiedzą? Pewnie, że nie! Za homoseksualizm w naszym królestwie grozi kara śmierci poprzez ścięcie lub powieszenie. A, jeszcze jest spalenie na stosie, ta…
    Teraz może zajmę się zasadami panującymi w moim królestwie, czyli Królestwie Marama. Jak w każdym królestwie, są król i królowa, którzy są monarchią absolutną. To znaczy, że tylko oni mogą podejmować wszelkie decyzje, nikt inny nie ma prawa tego zrobić. Mają swojego doradcę. Mają też wszelkich podwładnych, jakich potrzebują. Nie znam ich, bo się z nimi nie integruję, nie widzę w tym sensu. Sam sobie wystarczam. Nie mam rodzeństwa. I bardzo dobrze, bo rodzice mogą skupiać uwagę tylko na mnie, na moich zachciankach i na mojej wygodzie. Znowu skupiam się na mnie, a miało być o królestwie… Ale, uwierzcie mi, jestem tak piękny i doskonały, że aż trudno nie rozpisywać się o mnie we wszelkich pieśniach czy poematach. W moim królestwie panują dosyć rygorystyczne zasady, chociaż ludność ma wielką swobodę. Nie można oczywiście kraść, zabijać, tworzyć wszelkich opozycji przeciw władcom lub powiedzieć złego słowa o nich. Za to wszystko grozi kara śmierci, pójścia do więzienia bądź prac społecznych. Jak już wspomniałem, za homoseksualizm jest tylko i wyłącznie kara śmierci. Oczywiście, mnie by nie skazali, bo jestem księciem, ale wolę, żeby rodzice nie wiedzieli. Jeszcze nigdy nie byłem zakochany i nie będę, bo coś takiego, jak miłość, nie istnieje. Nie wierzę też w żadnych bogów. Wierzę tylko w samego siebie i we własne piękno. Chociaż… Może coś takiego, jak miłość, jednak istnieje? W końcu sam jestem w sobie zakochany. Kontynuując. Z tego, co mi wiadomo, w Królestwie Marama jeszcze nigdy nie było żadnej rewolucji. To dziwne, prawda? Tak, tak, może i moi rodzice są wyrozumiali, ale jednak… Gdybym ja należał do zwykłej ludności, już dawno stanąłbym na czele jakiejś rewolucji i uciekł stąd. Jednak, jako księciu, żyje mi się dobrze. Wspominałem też o moim wejściu w dorosłość. Pełnoletność osiąga się w wieku dwudziestu lat. Dopiero po osiągnięciu tego wieku można się żenić, wychodzić za mąż, zacząć pracować czy wstąpić do armii. A jeżeli już chodzi o armię, to jest ona mocna i liczna. Bardzo rzadko przegrywamy. Poza tym, nie toczymy często wojen.





    Nazajutrz wstałem w południe. To wcześnie, jak na mnie, naprawdę. Nie, żebym wstawał codziennie, załóżmy, o piętnastej, bo przeważnie od samego rana mam lekcje etykiety i wszystkiego innego, co mi się zapewne nigdy nie przyda. Ale, kiedy tylko mam dzień wolny, czasami leżę w łóżku do wieczora. Rodziców niesamowicie to denerwuje, ale ja potrzebuję dużo snu, żeby mieć piękną i gładką cerę! To chyba zrozumiałe, prawda? Wracając do początku mojego dnia. Umyłem i uczesałem moje piękne włosy. Wiem, że powinni to robić za mnie inni, ale ja nikomu nie pozwalam dotykać moich włosów. Jeszcze potem pewnie miałbym rozdwojone końcówki. Po śniadaniu ubrali mnie w jakiś dziwny strój. To znaczy, na co dzień ubieram się elegancko, ale na bale wciskają mnie w jakieś niewygodne ubrania. To jest jakaś męczarnia dla mojego delikatnego i idealnego ciała.
    - Synu, dzisiaj poznasz swoją przyszłą żonę i matkę twoich dzieci. – Ojciec wszedł do mojego pokoju. Znowu zaczną się kazania, jak ja tego nie znoszę… To rujnuje mi psychikę.
    - Tak, ojcze, wiem. Mam zachowywać się nienagannie. To dla mnie nic nowego, uwierz mi. – Nawet nie odwróciłem się od lustra. A po co? Żeby od zdenerwowania pojawiły mi się zmarszczki?
    - Dominicu! Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię. Poza tym, twoje zachowanie ostatnimi czasy jest coraz bardziej niepokojące. Będziesz moim następcą, musisz nauczyć się szacunku dla innych. – No a nie mówiłem? Znowu zaczął prawić mi kazanie.
    - Tato, będziesz jeszcze długo żył, mam czas, spokojnie – powiedziałem na odczepnego. Może sobie pójdzie? Chyba liczę na cud.
    - Przypadki chodzą po ludziach, mogę umrzeć nawet dzisiaj. W nocy rozmawialiśmy z twoją matką i oboje uznaliśmy, że jeżeli tak dalej będzie, załatwimy ci mentora. Będzie twoim cieniem, a jego zadaniem będzie nauczyć cię pokory i szacunku oraz dystansu do samego siebie.
    Teraz wymyślili mentora. Co jeszcze? Wyślą mnie do ludu, żebym ich zapewnił, że będę rządził mądrze, długo i sprawiedliwie? I tak wszyscy uważają mnie za rozkapryszonego i nadętego. Wiem to, kiedyś podsłuchałem rozmowę kucharek. Mówiły, że ojciec powinien postarać się o drugiego syna. No przepraszam, w tym wieku? Nie dałby rady. Poza tym, jeśli zostanę królem, nie będę się męczył z rodzicami, tymi wszystkimi lekcjami i ogólnie ze wszystkim. Raz na parę miesięcy odezwę się do ludności, powiem im, że wszystko dobrze, trochę nakłamię, że jestem z nich zadowolony i już, po sprawie. Przecież to takie proste.
    - Tato, mentor mi nie jest potrzebny. Poza tym, skoro miałby chodzić za mną, jak cień, to gdzie by spał? – Zapytałem, zupełnie już znudzony tą bezsensowną rozmową.
    - Obok twojego pokoju jest jeden wolny. W najlepszym wypadku będzie spał tutaj. Z łatwością zmieści się tutaj jeszcze jedno łóżko.
    Najlepszym?! Co on znowu bredzi?
    - Ojcze, proszę, nie męcz mnie już. I tak obydwoje wiemy, że to wymyśliła matka. Ty na pewno nie jesteś po jej stronie, tatusiu…
    Teraz podszedłem do ojca i zrobiłem oczy szczeniaczka. Zawsze działa.
    - Niestety. Tym razem to jest mój pomysł. A matka mnie w pełni popiera. O siedemnastej, czyli za godzinę, zaczyna się bal. Bądź gotowy. – I wyszedł. Jego pomysł? E tam, bredzenie. Przecież na balu będę udawał, że wszystkich lubię, że jestem miły, że obchodzi mnie, co inni mówią. No, a logicznie rzecz biorąc, takie coś nie grozi mi żadnym mentorem czy kimś innym równie głupim i nudnym.





    Do siedemnastej jakoś udało mi się ułożyć moje włosy tak, aby wyglądały perfekcyjnie. Zawsze wyglądają perfekcyjnie, ale moje zręczne i szczupłe dłonie jednak robią swoje. Zszedłem do Sali Balowej. Było już trochę gości. Powitali mnie oklaskami, a ja uśmiechnąłem się do nich, żeby rodzice nie marudzili, że jestem niewychowany. Po chwili podeszło do mnie kilka osób i zaczęli zasypywać mnie życzeniami. Zaraz mnie szczęka zacznie boleć od tego ciągłego uśmiechania się. Kiedy już to wszystko się skończyło, usiadłem przy stole obok matki.
    - Synku, zaraz przybędą – szepnęła do mnie. Zamrugałem, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
    - Państwo Insect wraz z córką. – Pokręciła głową i westchnęła ciężko. Po chwili zobaczyłem, jak ojciec wstaje.
    - Proszę o uwagę! – Wszyscy odwrócili się w jego stronę. – Właśnie przybyli państwo Insect z Królestwa Mammotar razem ze swoją córką, Evelin, która ma zostać przyszłą żoną mojego syna, Dominica! – Oznajmił donośnym głosem. Po chwili na schodach pojawili się właśnie oni. Rozległy się oklaski. Za swoimi rodzicami szła Evelin. Jaka beznadziejna. Taka zwyczajna i pospolita.
    - Philipie, Elizabeth! – Podeszli do nas i przywitali się z moimi rodzicami. Evelin dygnęła, spuszczając wzrok. Wstałem, jak mnie ojciec wczoraj poinstruował, podszedłem do niej, skłoniłem się nisko i ucałowałem ją w dłoń. Kiedy zaszczyciłem ją spojrzeniem, wyglądała na speszoną. Jaka szopka… Ciekawe, kiedy sobie stąd pójdę? Za godzinę, dwie?
    - Synu, zaproś Evelin do tańca – powiedział ojciec. Mentalnie przewróciłem oczami.
    - Zatańczysz ze mną? – Zapytałem, a dziewczyna speszyła się jeszcze bardziej.
    - Oczywiście, książę – powiedziała cichutko i dygnęła. Co ona ma z tym dyganiem? Tik nerwowy? Poszliśmy na sam środek Sali, a po chwili orkiestra zaczęła grać. Zaczęliśmy więc tańczyć. Przynajmniej wiedziałem, że się nie zbłaźnię, bo brałem wcześniej lekcje tańca. Nie mam zaufania do zwykłych ludzi, są beznadziejni. Matka musiała nauczyć mnie tańczyć.
    - Książę, mogę się do ciebie zwracać po imieniu? – Zapytała nieśmiało dziewczyna.
    - Możesz, Evelin. – Rodzice patrzą, więc uśmiechnąłem się do niej krótko. – W końcu mamy być w przyszłości małżeństwem.
    - No tak – kiwnęła głową. – Dominicu, jeżeli nie uśmiecha ci się ślub i życie ze mną, po prostu powiedz, ja…
    - Posłuchaj. Gdybym sprzeciwił się moim rodzicom, kazaliby mi znaleźć inną żonę, a mi się po prostu nie chce. Ty jesteś na miejscu – powiedziałem sucho. Evelin spojrzała na mnie zaskoczona. Co, poznajemy prawdziwego Dominica, który różni się od tego z wyobrażeń?
    - Ależ… - zaczęła, ale jej przerwałem.
    - Tylko wiesz, nie jestem do końca pewien, czy chcę tego ślubu. - Przecież jakąś żonę zawsze się znajdzie. Każda poleci na tak pięknego i doskonałego księcia.
    - Dlaczego? – Zapytała, zaciekawiona.
    - Ponieważ wolę mężczyzn. Ale, jeżeli komukolwiek o tym powiesz, zniszczę cię – uśmiechnąłem się do niej uroczo, widząc, że ojciec bacznie mnie obserwuje. Po chwili zobaczyłem, jak unosi kciuk w górę z zadowoleniem na twarzy. Ta…
    - Ty… Ja… - Evelin patrzyła na mnie w szoku, z lekko otwartą buzią.
    - Mogłabyś być tak uprzejma i zamknąć usta? To nieetyczne - upomniałem ją. Od razu się opamiętała, jednak w jej oczach wciąż było widać szok. Tak po prawdzie, to jeszcze nie wiem, jak bym ją zniszczył, gdyby komuś powiedziała, ale najważniejsze jest, że groźba zadziałała. Kiedy orkiestra zaczęła grać następny utwór, puściłem Evelin i poszedłem nalać sobie wina.
    - Dominicu… - Po chwili usłyszałem jej irytujący głos obok mnie. Westchnąłem ciężko i spojrzałem na nią.
    - Tak?
    - My musimy wziąć ślub, to nasz obowiązek – powiedziała, wystraszona. Pięknie, pewnie zaraz mi się rozryczy.
    - JA - podkreśliłem - nic nie muszę. A to, czy ty będziesz miała przez to kłopoty, jakoś mało mnie interesuje.
    - Ale proszę… - Spojrzała na mnie błagalnie. I co ona myśli? Że takim patrzeniem na mnie coś wskóra? Dobre sobie. W zasadzie, pomarzyć zawsze można.
    - Nie ma znaczenia, co powiesz, czy zrobisz. Nie ożenię się z tobą.
    - Ale dlaczego?
    - Bo nie.
    - Ale…
    - Wolę mężczyzn, nie dociera?! – Warknąłem do niej głośno, żeby w końcu zrozumiała. Szkoda tylko, że nie zauważyłem, że akurat orkiestra przestała grać i w zasadzie usłyszała mnie cała sala. Spojrzenie ojca, które uderzyło we mnie, rzucając gromy z oczu, mówiło samo za siebie. Będzie źle…
___________________________________________________________________________________
Marama - polinezyjski bóg księżyca, mąż Iny, bogini księżyca, która władała grzmotem, piorunem i błyskawicą.
Mammotar - fińska matka robaków, węży, opiekunka kamieni i zakopanych skarbów.

3 komentarze:

  1. Ohayo :)
    Peirwszy raz czytam twoje opowiadania.
    Jakie wrażenia? Narazie pozytywne.
    Dominic lubię go jest w siebie tak zapatrzony jest to trochę wkurzające ale może ktoś zmieni jego charakterek ^^.
    Czuje ,że ma przerąbane przecież wszyscy poznali prawdę.
    Ciekawa jestem co dalej więc zmykam do kolejnych rozdziałów, będe komentować.
    by Miyuki

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się też strasznie podoba postać Dominica, jego myśli są bezcenne, a hasła wypowiadane na głos to już w ogóle :D
    Bardzo jestem ciekawa tej mimochodem wspomnianej rewolucji i mam nadzieję, że go ktoś porwie nim ojciec go powiesi, spali czy co tam za homoseksualizm się w tym przedziwnym kraju stosuje. Hm, chociaż jak już się pokazał wątek mentora to może mu zatrudni mentora, ale z drugiej strony, jak gejowi dawać faceta za mentora?! XD
    No nie przedłużam i czytam dalej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    na początku yo mnie trochę wkurzał taki zadufany w sobie... a końcówka ojć...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń