wtorek, 12 lipca 2011

Dominic Grandline okazuje wdzięczność.

    Kiedy byłem mały i miałem jakiś problem lub, gdy coś mnie martwiło, szedłem do mamy. Ona zawsze mi pomagała, wysłuchiwała mnie, dawała dobre rady. Teraz też mam problem, czy może raczej… zmartwienie. Tak, właśnie, zmartwienie. Ma na imię Julian, ma długie, czarne włosy, czarne oczy i… nie ma go przy mnie. A powinien być, prawda? Ale… nie ma go. Zapukałem do sypialni rodziców, a potem wszedłem. Taty na szczęście nie było, za to mama tak.
     - Synku, czy coś się stało? - Zapytała, widząc mnie.
     - Chciałbym z tobą porozmawiać, mamo. - Usiadłem na brzegu łóżka, a ona obok mnie.
     - Słucham.
     - Bo… chodzi o Juliana - powiedziałem cicho, bojąc się jej reakcji.
     - Tak myślałam - uśmiechnęła się delikatnie. - Mów dalej.
     - Ja… Brakuje mi go. A kiedy o nim myślę, to mi serce szybciej bije i nie wiem, co to oznacza. - Westchnąłem cicho, a potem zagryzłem dolną wargę.
     - Tęsknisz za nim lub jesteś w nim zakochany. Albo jedno i drugie.
     - Zakochany?! - Spojrzałem na nią w szoku.
     - Dlaczego to cię tak dziwi? - Uniosła lekko brwi.
     - Bo ja… nie mogę być w nim zakochany! - Zaprzeczyłem głośno.
     - Kochanie, wiem, że od samego urodzenia jesteś przyzwyczajony do tego, że masz tylko siebie i nas, czyli mnie i tatę. Fakt, jesteś narcyzem i egoistą, ale nawet najbardziej zakochani w sobie ludzie prędzej czy później pragną pokochać drugą osobę i chcą, aby to uczucie było odwzajemnione.
     - No, ale ja nie wiem, czy go kocham. Czuję coś do niego, ale nie wiem. - Pokręciłem bezradnie głową. - A nawet jeśli, to skąd mam mieć tą pewność, że Julian nie chciał zabawić się moimi uczuciami?
     - Ty już wtedy wyszedłeś, ale on, kiedy opuszczał swój pokój, a potem zamek, miał w oczach łzy. Prawdziwe, szczere łzy. Dominicu, zraniłeś go. Poza tym, on już jest daleko i wątpię, abyś go odnalazł.
     - A ty, mamo? Wiesz, gdzie on jest, prawda? - Spojrzałem na nią z nadzieją.
     - Niestety - pokręciła głową.
     - Aha - stwierdziłem i wstałem. - Pójdę już do siebie. Dziękuję - pochyliłem się i ucałowałem ją w policzek, a potem wyszedłem z pomieszczenia. Wszedłem do swojej sypialni i rzuciłem się na łóżko, wtulając twarz w poduszkę. I co ja mam teraz zrobić? Jestem bezradny. Taki wspaniały i doskonały Dominic jest bezradny! Po paru minutach usłyszałem delikatne pukanie do drzwi. Wstałem i usiadłem na łóżku.
     - Proszę - mruknąłem cicho. Po chwili do pokoju weszła jakaś czarnowłosa dziewczyna, uderzająco podobna do… Juliana. Miała na sobie strój sprzątaczki, więc musiała tutaj pracować.
     - Tak? - Zapytałem, patrząc na nią.
     - Książę, ja… - zająknęła się, po czym się skłoniła. - Ja przez przypadek usłyszałam rozmowę księcia z królową i…
     - Jeżeli masz zamiar przepraszać, odpuść sobie. Ale nikomu nie mów o tym, co tam usłyszałaś - przerwałem jej.
     - Nie o to chodzi. Chodzi o to, że ja wiem, gdzie jest Julian. Jestem jego siostrą i obydwoje przybyliśmy do zamku właśnie parę dni temu, ponieważ chcieliśmy pomóc rodzinie.
W miarę, jak ona mówiła, mój wskaźnik szczęścia coraz bardziej rósł.
     - Tutaj jest nazwa wsi, w której mieszka nasza rodzina. Julian powinien tam być. Wieś jest mała, więc książę nie powinien mieć problemów z odnalezieniem naszego domu. - Wręczyła mi małą, złożoną na pół karteczkę.
     - Dziękuję - uśmiechnąłem się do niej delikatnie. Ona tylko spłoszyła się lekko i z krótkim dygnięciem wyszła z pokoju. Opadłem plecami na łóżko z szerokim uśmiechem i rozłożyłem karteczkę. Maat. Ciekawe, gdzie to jest?


     Kiedy na zewnątrz było już ciemno, ubrałem się dosyć wygodnie, wziąłem trochę pieniędzy, mapę królestwa, narzuciłem na siebie długi płaszcz z kapturem i wyszedłem z zamku. Poszedłem do stajni po konia. No przecież nie będę szedł piechotą. Kiedy już na niego wsiadłem, stwierdziłem, że uczenie się jazdy konnej w wieku dziecięcym jednak na coś się przydało. Niepostrzeżenie opuściłem teren zamku i ruszyłem na wschód. Według mapy powinienem jechać właśnie tam.


     Minęła noc, a wschód Słońca był taki piękny… Zatrzymałem się w środku lasu na jakiejś polance. Że też w takich warunkach przyszło mi spędzać czas… Ale to wszystko dla Juliana. Koń był chyba głodny. I co ja mam mu dać jeść? Problem sam się rozwiązał, bo zaczął skubać trawę, a potem poszedł się napić do jakiegoś strumyku. Dla siebie też jedzenia nie wziąłem… Ale mam trochę pieniędzy, może coś kupię w pobliskiej wiosce. A jak mnie rozpoznają, to będzie masakra. Koń się położył, a ja oparłem o niego głowę, rozmyślając. Nawet nie zorientowałem się, kiedy zasnąłem.


     Obudziłem się i rozejrzałem dookoła. Ściemniało się, a ja byłem głodny. Poklepałem konia, żeby się obudził. Biały rumak wstał, a ja na niego wsiadłem i ruszyłem w dalszą drogę, poprzednio zaglądając do mapy. Według niej zaraz za lasem była jakaś wioska. I rzeczywiście, była. Nałożyłem kaptur na głowę, aby mnie nie rozpoznali. Na samym wyjeździe z wioski zauważyłem jakąś małą gospodę, więc zszedłem z konia i, z bijącym sercem, zapukałem do drzwi. Poczekałem chwilę, aż otworzyła mi jakaś starsza kobieta. Na oko miała może z siedemdziesiąt lat, może trochę więcej.
     - Dobry wieczór - przywitałem się i spojrzałem na staruszkę. Była ode mnie niższa i lekko się garbiła.
     - Dobry wieczór - odpowiedziała cicho i spojrzała na mnie.
     - Em… Czy ja mógłbym odkupić od pani trochę jedzenia? Podróżuję i został mi jeszcze kawałek drogi, a nie mam, co jeść.
     - Oczywiście, wejdź. - Przepuściła mnie w drzwiach, więc wszedłem do środka, rozglądając się. Chatka była mała i skromna, ale przytulna. Zaraz, zaraz… Ja to stwierdzam?
     - A co lubisz, chłopcze?
     - Zjem wszystko, jestem strasznie głodny - uśmiechnąłem się delikatnie.
     - Dobrze. - Kobieta poszła do spiżarki, tak sądzę, a ja zacząłem się zastanawiać, dlaczego mnie nie rozpoznała. Nie znajdując żadnej odpowiedzi, westchnąłem cicho.
     - Proszę - usłyszałem z tyłu i wzdrygnąłem się lekko, przestraszony. Odwróciłem się w stronę staruszki i wziąłem od niej worek, w którym zapewne było jedzenie.
     - Dziękuję - uśmiechnąłem się do niej szeroko, a potem podałem jej pieniądze. Spojrzała na mnie.
     - Ale to chyba za dużo… - zaczęła, ale jej przerwałem:
     - Proszę to wziąć, a o mnie niech się pani nie martwi. Mi wystarczy pieniędzy. Mam jeszcze jedno pytanie. Czy, jeżeli jadę do wioski Maat, to jadę w dobrym kierunku? Kieruję się na wschód.
     - Tak, w dobrym. Jeżeli jedziesz konno, powinieneś tam dotrzeć za dzień lub dwa. Wszystko zależy od pogody i od tego, jak często będziesz robił postoje. - Tym razem spojrzała na mnie uważniej i nagle na jej twarzy odmalowało się zdziwienie pomieszane z zawstydzeniem.
     - Czy ty jesteś… Dominic Grandline? Książę? - Zapytała, patrząc mi w oczy. Westchnąłem cicho i skinąłem głową. Kobieta stała w bezruchu.
     - Proszę pani, mam prośbę. Mogłaby pani nikomu nie mówić, że tutaj byłem? Moi rodzice nie wiedzą, gdzie jestem i lepiej, żeby tak pozostało. To znaczy, mama chyba się domyśla, ale tata nie wie nic. Poza tym, w wiosce zrobiłoby się zamieszanie.
     - Oczy…Oczywiście - staruszka się zająknęła, a ja uśmiechnąłem się do niej w podzięce, pożegnałem się krótkim „Dobranoc“ i wyszedłem na zewnątrz. Poklepałem konia po grzbiecie i wsiadłem na niego, a worek z jedzeniem przywiązałem do siodła. Kobieta stała w drzwiach i patrzyła na mnie. Ruszyłem powoli przed siebie z tą myślą, że już tak mało, a zarazem tak dużo czasu dzieli mnie od ponownego zobaczenia Juliana.


     Kiedy minęła noc, zatrzymałem się na kolejnej polance, aby trochę się przespać. Wolałem podróżować w nocy, bo wtedy w wioskach wszyscy śpią i jest cicho i spokojnie. Rozsiodłałem konia i wyjąłem jedzenie z worka. Dwa bochenki chleba, trochę sera i butelka herbaty. Zacząłem jeść, co jakiś czas dając kawałek pieczywa koniu. A potem on się położył, ja oparłem na nim głowę i zasnąłem.


     Obudziłem się akurat wtedy, kiedy już się ściemniało. Zjadłem jeszcze trochę, potem założyłem koniu siodło i ruszyliśmy w dalszą drogę. A kiedy znowu minęła noc, zorientowałem się, że wjeżdżam do wioski… Maat. Narzuciłem kaptur na głowę i zacząłem się rozglądać. Ludzie patrzyli na mnie dziwnie, jakby pierwszy raz ktoś tutaj przyjechał konno. Po chwili zeskoczyłem z konia i podszedłem do jakiejś młodej kobiety.
     - Przepraszam, gdzie znajdę Juliana Destiny? - Zapytałem. Kobieta uśmiechnęła się do mnie wesoło.
     - Weź konia, zaprowadzę cię.
     Jak powiedziała, tak zrobiłem. Szedłem obok niej, zastanawiając się, co ja powiem Julianowi. A jak mnie wyrzuci?
     - To tutaj - stanęliśmy przed małym gospodarstwem. Cicho tutaj jakoś. A jak go nie ma?
     - Wszyscy powinni być w domu. Tutaj zawsze jest tak cicho - powiedziała, jakby domyślała się, o czym akurat myślę. Posłała mi jeszcze jeden uśmiech, a potem poszła w swoją stronę. Podszedłem do drzwi i zapukałem, biorąc głęboki oddech. Otworzył mi jakiś starszy mężczyzna.
     - Dzień dobry. Czy Julian jest w domu? - Zapytałem cicho.
     - Jest. Wejdź, książę - przepuścił mnie w drzwiach. Drgnąłem lekko, ale wszedłem do środka.
     - Schodami na górę i pierwsze drzwi po lewej. To jego pokój.
     - Dziękuję - uśmiechnąłem się delikatnie, a potem poszedłem wyznaczoną drogą. Zapukałem cicho do drewnianych drzwi.
     - Otwarte - usłyszałem niemalże od razu. Nacisnąłem klamkę, zdjąłem kaptur z głowy i wszedłem do środka, a potem zamknąłem za sobą drzwi.
     - Dominic? - Zapytał Julian, a ja po prostu nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Brunet podszedł do mnie.
     - Julian, ja… Przepraszam - szepnąłem. - Chciałbym, żebyś wrócił. Do zamku i… do mnie - spojrzałem mu w oczy.
     - I myślisz, że to takie proste? Zraniłeś mnie, wiesz? A ja naprawdę myślałem, że jednak zacząłem przedzierać się przez mur wokół twojego serca. Byłem głupi, trudno - wzruszył ramionami.
     - Julian, proszę… Niepotrzebnie tak postąpiłem, to był ogromny błąd. Proszę, wybacz mi.
     - Strata w sercu pozostaje, a ból tylko się zaciera - powiedział cicho, po czym podszedł do okna i spojrzał w nie. Stał teraz tyłem do mnie. Podszedłem do niego i wtuliłem się w jego plecy.
     - Przepraszam cię. Szczerze i z serca. Zanim zdałem sobie sprawę, zacząłem coś do ciebie czuć. Zacząłeś przedzierać się przez mur wokół mojego serca. Nawet nie wiem, czy już się nie przedarłeś. - Wyszeptałem mu do ucha. I wtedy on spowodował, że na mojej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Swoje dłonie położył na moich, które były na jego brzuchu.
     - Wiesz, Dominic?
     - Hmm? - Mruknąłem.
     - Dobrze, że jesteś. Tęskniłem za tobą.
     - Ja za tobą też.
     Julian odwrócił się w moją stronę i pocałował mnie. Oddałem pocałunek z całym żarem, jaki w sobie miałem. Całowaliśmy się przez chwilę, a potem spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy.
     - Odkąd zostałeś moim mentorem, znowu jestem szczęśliwy.
     - A kochasz mnie? - Zapytał cicho.
     - Nie wiem jeszcze. To się okaże, prawda?
     - To znaczy?
     - Wrócisz ze mną do zamku?
     Uśmiechnął się szerzej.
     - Pewnie. O ile przyjechałeś po mnie na białym rumaku - roześmiał się, a ja się speszyłem.
     - No nie mów… Naprawdę? - Spojrzał na mnie z rozbawieniem.
     - Nie śmiej się ze mnie! - Powiedziałem z wyrzutem.
     - Oj przepraszam - pocałował mnie w nosek.
     - Nie szkodzi - uśmiechnąłem się do niego słodko.
     - No to spakuję się i jedziemy, mój książę? - Ponownie się roześmiał, a ja trzepnąłem go w ramię.


     Julian się spakował, a ja patrzyłem za okno. Jak zareaguje ojciec? Wolę o tym nie myśleć. Wieczorem wyruszyliśmy w drogę.

2 komentarze:

  1. Co mnie zdziwiło? To, że matka tak normalnie z nim rozmawiała przecież była przeciwna nie? Czy ja coś pomieszałam o.O. Jak jest książe to i biały rumak obowiązkowo, księżniczka też ale nie w tej bajce :D.
    No to się ojczulek chyba wkurzy, jestem ciekawa jego reakcji.
    by Miyuki

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    myślałam, że dłużej potrwa rozłąka, dziwi mnie jednak matka, raczej moim zdaniem nie ma nic przeciwko, tak normalnie rozmawiała...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń