wtorek, 12 lipca 2011

Jak wytłumaczyć mojej duszy, że się skończyło?

      Tęsknię za nim. Tęsknię, tęsknię, tęsknię. Po dniu rozstania zdałem sobie sprawę, że nie umiem bez niego żyć. Niby wcześniej też już nie byliśmy razem, ale wtedy to ja tak jakby zerwałem, a teraz… szkoda słów. Czuję się koszmarnie. Pusty, bezwartościowy idiota, który wszystko niszczy. Czy ja się nigdy nie nauczę, że nie ufa się ludziom, których się dobrze nie zna? Jestem skończonym kretynem. A powód rozpadu mojego związku wydzwania do mnie od rana. Kurwa, czego on chce?! Ale tak z drugiej strony, to Peter strasznie nas obydwu potraktował. Zemścił się na mnie i wysłużył się Christianem. Zwykła perfidia czy złamane serce? Raczej jedno i drugie. I nie wiem, co robić. Czy odczekać trochę i pójść do niego? Czy prosić go o wybaczenie? Nie wiem… Yh, znowu dzwoni Christian!
- Czego?! - warknąłem.
- Cześć, Carmel… - powiedział cicho.
- No, cześć - uspokoiłem się trochę.
- Mogę do ciebie przyjść? Chciałbym porozmawiać.
- O czym niby?
- O Peterze… o tym, jak nas potraktował.
- No… dobrze. O której będziesz? - dlaczego się zgodziłem? Bo ta rozmowa to całkiem dobry pomysł.
- Za godzinę.
- Dobrze. - Rozłączyłem się. Westchnąłem ciężko i wyłączyłem telewizor. Wstałem z kanapy i rozejrzałem się po pokoju. Cicho tutaj. Rodzice w domu bywają chyba tylko w nocy. Cóż… Mi to nie przeszkadza, przynajmniej mam swobodę. Poszedłem do kuchni i wyciągnąłem kubek z szafki. Tak, ten od Petera. Wrzuciłem do niego saszetkę z miętową herbatą. Kiedy woda się zagotowała, zalałem herbatę. Od razu poczułem miętowy zapach. W jakiś sposób uspokajał mnie. I jak tak siedziałem i czekałem na Christiana, to sobie uświadomiłem, że… nie potrafię żyć bez Petera. Co ja niby bez niego zrobię? Będę wstawał co ranek i chodził jak maszyna? Z tą całą pustką w środku? Wypiłem herbatę do końca i odstawiłem kubek do zlewu. Oparłem się o blat i spojrzałem za okno. Szaro, szaro i szaro. Ah, wrzesień. Właściwie nigdy nie lubiłem jesieni. Dobijała mnie na całego. Szaro, zimno. A kolorowe liście to niech sobie głęboko wsadzą, nigdy nie zwracałem szczególnej uwagi na tą część jesieni. Kolorowe liście jakoś mało mnie obchodzą. Zresztą, co jest takiego niezwykłego w oglądaniu i podziwianiu ich, skoro jest zimno, mokro i szaro? Nic. No właśnie. Usłyszałem dzwonek do drzwi, więc poszedłem otworzyć.
- Cześć - powitał się ze mną Christian.
- Cześć, wejdź - przepuściłem go w drzwiach. Wszedł i ściągnął buty oraz kurtkę, a ja zamknąłem drzwi.
- Coś do picia? - zapytałem z czystej kultury.
- Sok pomarańczowy - uśmiechnął się do mnie krótko. Nie odwzajemniłem uśmiechu, tylko ruszyłem w stronę kuchni, a on za mną. Wyjąłem z szafki dwie szklanki, a z lodówki sok. Nalałem do naczyń napój i podałem jedną szklankę Christianowi. Napił się od razu, a potem spojrzał na mnie i usiadł na krześle. Usiadłem naprzeciw niego, po drugiej stronie stołu.
- To o czym chcesz porozmawiać? - zapytałem, patrząc na niego i upijając trochę soku.
- O tym, co się stało. Ja… nie wiedziałem, że chodzi ci o tego Petera, kiedy o nim wspominałeś. Byłem z nim kiedyś, ale nie był to poważny związek z jego strony. Podejrzewam, że traktował mnie jak zabawkę, dzięki której można oderwać się od własnych problemów. A teraz wysłużył się mną, aby zemścić się na tobie. A między wami jak było?
- Było dobrze. Do czasu. Potem miałem jakieś dziwne urojenia co do jego byłego, Charliego. Przez chwilę myślałem, że słuszne, ale potem się okazało, że Peter jednak mnie z nim nie zdradził. Ale ja zdradziłem jego. I to dwa razy z tobą - powiedziałem bez jakiejkolwiek emocji w głosie. - A wy jak zerwaliście? - zapytałem nagle.
- Ja go rzuciłem. Zakręcił się koło niego jakiś małolat, a Peter chyba chciał odmiany i odrobiny adrenaliny. Po prostu mu się znudziłem.
- A ten małolat to pewnie Charlie - westchnąłem cicho.
- Może. Carmel… mogę ci o czymś powiedzieć?
- Jasne.
- Ale nie uciekniesz?
- Po co miałbym uciekać z własnego mieszkania?
Zapadła chwila ciszy. No tak.
- Dobrze. Carmel, ja czuję coś do ciebie. - Nawet na mnie nie patrzył.
- Weź przestań - prychnąłem.
- Ale naprawdę! Nie wiem, czy to miłość, ale raczej nie, za mało się znamy, chociaż wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Ale ja… - zawiesił się.
- No? - ponagliłem go. Jakoś mu nie wierzyłem. Kiedy mi długo nie odpowiedział, wstałem i chciałem już wyjść z kuchni do salonu, ale on wstał, pchnął mnie na ścianę i wpił się agresywnie w moje wargi. Och… Mimowolnie oddałem pocałunek. Jednak po chwili odepchnąłem go.
- Co ty robisz? - zapytałem, patrząc na niego.
- Udowadniam ci swoje uczucia.
- Pocałunkiem? Dobre sobie - prychnąłem. O ironio.
- Tak, pocałunkiem. Carmel, zostaniesz moich chłopakiem?
- Co? - o ja pierdolę… on chyba jest naprawdę nieprzewidywalny.
- Zostaniesz nim?
- Nie.
- Ale dlaczego?
- Bo nie! - zmarszczyłem brwi.
- Carmel - podszedł do mnie i złapał mnie za rękę.
- Nie! - wyrwałem mu się.
- Proszę…
- Nie i już! Tak trudno to zrozumieć? - uniosłem brwi.
- Tak… - szepnął przez ściśnięte gardło i poszedł na korytarz. Westchnąłem ciężko i poszedłem za nim.
- Ale chyba nie będziesz ryczał, co? - patrzyłem, jak ubiera buty.
- Będę - odpowiedział, kiedy już ubrał buty. Sięgnął ręką po kurtkę, ale złapałem go za nią. Spojrzał na mnie. Czy ja jestem głupi? Chyba jestem. Ująłem jego twarz w dłonie i niepewnie go pocałowałem. Oddał pocałunek, a kiedy odsunął się ode mnie, to się we mnie wtulił i rozpłakał się.
- Ej, nie płacz… - zacząłem głaskać go uspokajająco po plecach. Było mi go po prostu szkoda, dlatego go pocałowałem. Kiedy już jakoś się uspokoił, odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy.
- Kochaj się ze mną - szepnął.
- Christian, nie. Nie chcę. Nie po tym, co się stało. Wybacz, ale poza zwykłym lubieniem nic do ciebie nie czuję. I raczej nie poczuję.
Zabolało. Cholernie zabolało. A co? Jego spojrzenie. Cholera jasna! Ale nic nie zrobiłem. Stałem tylko i patrzyłem, jak ubiera kurtkę, a potem wychodzi, zamykając za sobą cicho drzwi. Zamknąłem je na klucz, a potem osunąłem się po nich i po prostu się rozpłakałem. Dlaczego ja też muszę ranić innych?


    Od trzech dni nie śpię, nie jem i nie żyję. No dobra, może przesadzam. Ale śpię mało, jem mało, a z tym życiem to raczej egzystuję. Nic mi się nie chce. Czy ja już to kiedyś mówiłem? Może. Nieważne. W zasadzie już wszystko jest nieważne. Nic mnie nie obchodzi. W momencie, kiedy Peter ze mną zerwał, moje życie straciło sens. Jak pospolicie, beznadziejnie i śmiesznie to brzmi? Bardzo? To dobrze. Bo w tym momencie czuję się beznadziejnie i śmiesznie. Głupi, mały, nic nieznaczący. Ah, co miłość robi z człowiekiem. A za półtora tygodnia studia. To już trzeci rok. I w tym roku nie będzie Nathaniela. Dzięki Peterowi… Ale taki sam zapieprz i tak będzie. Pozytywne myślenie to podstawa, oh yeah. Jestem głupi, głupi, głupi. Ile razy jeszcze sobie to powtórzę? Będę to sobie wmawiał do końca życia? Może. Dla mnie to bez różnicy. Nie dość, że zraniłem Petera to dodatkowo Christiana. Ale zastanawiałem się nad tym. W zasadzie co mi szkodzi spróbować związku z nim? Może być fajnie. Może nawet go pokocham? Nie wiem, nie wiem, ale to raczej niemożliwe. Ale jak przy nim zapomnę o Peterze, to… warto przecież spróbować. Wstałem szybko z kanapy, wyłączyłem telewizor. Usłyszałem dzwonek do drzwi. No tak, już piętnasta. Chcę kupić własne mieszkanie. Nie mogę całe życie siedzieć na głowie rodzicom. Otworzyłem drzwi i stanąłem twarzą w twarz z mężczyzną w garniturze. Wszedł do środka. Formalności poszły nam szybko. Oznajmił, że właściwie od zaraz mogę się wprowadzać. Ale ja na razie nie chciałem. Najpierw trzeba je urządzić, a to zaproponowałem Caroline. Zgodziła się natychmiast. Ona lubi takie rzeczy. Powierzyłem jej malowanie ścian, kładzenie paneli, dobór mebli, obrazów i czego jeszcze tylko jej dusza zapragnie. Mogłem być spokojny o to, że ściany będą różowe, ponieważ Carol nie lubiła różu. Poza tym wie mniej więcej, jakie barwy ja lubię. Wynająłem jej ekipę, zapłaciłem im zaliczkę. Teraz pewnie moja kochana przyjaciółka jest w raju. Kiedy mężczyzna wyszedł, ubrałem buty, kurtkę i wyszedłem z domu, zamykając go na klucz. Ruszyłem w stronę domu Christiana. Kiedy nacisnąłem dzwonek do drzwi, wszystkie formułki, które sobie ułożyłem wyleciały mi z głowy. A kiedy mi otworzył, to nie wiedziałem już w ogóle, co powiedzieć.
- Carmel? - zdziwił się.
- Cześć… - przywitałem się cicho. - Mogę wejść?
- Pewnie - przepuścił mnie w drzwiach. Wszedłem do środka, a on je zamknął. Zdjąłem buty i stanąłem przed nim, zupełnie nie wiedząc, co zrobić dalej. Ah, no tak, zdjąć kurtkę. Ale jakoś nie mogłem. Bałem się ruszyć. Nie pytajcie, dlaczego, bo ja sam nie wiem. Christian podszedł do mnie i zaczął rozpinać zamek, a potem zsunął kurtkę z moich ramion. Powiesił ją na wieszaku. Spojrzałem na niego z niepewnością i bólem. Chyba odczytał to z moich oczu, bo mocno mnie przytulił. Wtuliłem się w niego, wzdychając cichutko. Twarz schowałem w zgięciu jego szyi, wdychając jego zapach. Ładny. Odchyliłem się lekko po chwili i, zamykając oczy, pocałowałem go delikatnie. Oddał pocałunek, lekko go pogłębiając. Wsunąłem ręce pod koszulkę na jego plecy i zacząłem go po nich gładzić. Westchnął cicho i również wsunął ręce pod koszulkę, ale na moim brzuchu. Zaczął badać go palcami, kierując się w górę. Zahaczył o moje sutki, a ja jęknąłem cicho, z zadowolenia. Popchnąłem go lekko w stronę sypialni. Pchnąłem go na łóżko tak, że opadł na nie, a ja się rozebrałem. Potem zacząłem rozbierać jego. Rozpiąłem mu guziki koszuli, a potem pocałowałem każdy fragment jego szyi, klatki piersiowej i brzucha. Robiłem to powoli i dokładnie, aby dać mu jak najwięcej przyjemności. Potem zębami rozpiąłem rozporek. Spodnie zsunąłem razem z bielizną, na końcu zdejmując skarpetki. Spojrzałem na jego męskość. Był już podniecony. Patrzył na mnie tak, że zrobiło mi się jeszcze goręcej. Bez żadnego ostrzeżenia usiadłem na nim okrakiem, nabijając się na niego. Syknąłem cicho z bólu. Bolało cholernie i chwilę po prostu tak trwałem w bezruchu, ale potem zacząłem unosić się w górę i w dół. Cały czas patrzyłem mu w oczy, poruszając się coraz szybciej. Christian wychodził mi biodrami naprzeciw, masturbując mnie i jednocześnie potęgując moje doznania. Doszedłem pierwszy, a on chwilę po mnie. Zszedłem z niego i opadłem obok.
- Carmel?
- Tak? - nie chciałem na niego patrzeć, nie teraz. Bo już teraz wiem, że go zranię. Za parę dni, czy może raczej za kilka miesięcy, ale zranię go. Być może za kilka tygodni. Bo wiem, że nie mógłbym być z nim na zawsze. Po prostu to wiem.
- Dlaczego?
- Bo… - no, teraz mu powiedz, że chcesz z nim być, a za jakiś czas i tak go zostawisz, uznając, że taki związek z miłością jednostronną nie ma sensu. Ale tak właściwie, to też go uszczęśliwię. Chce być ze mną, prawda? Mogę mu to dać.
- Tak?
- Bo mogę zostać twoim chłopakiem. - Dopiero teraz na niego spojrzałem. Szczęście. W jego oczach widzę to, czego w swoich już jakiś czas nie widziałem.
- Naprawdę? - przytulił mnie.
- Naprawdę - wtuliłem się w niego. I poczułem ciepło. Poczułem się dobrze i bezpiecznie. Może jednak myliłem się mówiąc, że nigdy go nie pokocham? Może jednak jest to możliwe?

1 komentarz:

  1. Hej,
    jak się okazuje, wciąż tęskni za Peterem, a mnie ciekawi co u niego, teraz znów może stać się narcyzem, Christian go pokochał, daje mu szansę, ale czemu był tym uległym...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń