Pieprzone wyrzuty sumienia. Czy one muszą tak męczyć? A już szczególnie wtedy, kiedy z Peterem okazujemy sobie czułość? Psychicznie nie wytrzymywałem. Cholernie zadręczałem się tą zdradą. Dlaczego pozwoliłem mu się upić? Dlaczego nie zareagowałem na jego zbyt spokojną reakcję? Nawet nie chcę wymawiać w myślach jego imienia… Po prostu w jakiś sposób… dołuje mnie to. Zabija od środka, powoli i boleśnie. Petera zdradziłem zaledwie przedwczoraj, a już nie wytrzymywałem i kilka razy dziennie myślałem, czy mu o tej zdradzie powiedzieć.
- Kochanie, co taki smutny jesteś? Stało się coś? - zapytał Peter, wchodząc do kuchni. Przed chwilą wziął prysznic. Był już ubrany w garnitur i właśnie szykował się do pracy. A ja siedziałem przy stole z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Poczułem, jak na jego pytanie szklą mi się oczy, więc spuściłem głowę tak, że grzywka mi je zasłoniła. Wzrok utkwiłem w gładkiej tafli parującego pokoju.
- Nie, nic… - mruknąłem cichutko. Dlaczego on tak się o mnie troszczy? A, no tak. Kocha mnie i nie wie o zdradzie.
- No, jak uważasz. Pijesz tą herbatę? Bo chcę się napić czegoś ciepłego, a już trochę późno na parzenie nowej - westchnął cicho, zawiązując krawat. Szybko otarłem oczy, podniosłem wzrok i uśmiechnąłem się do niego krzywo.
- Nie, raczej nie będę jej pił. Masz - podałem mu kubek. Wziął go i upił trochę. Spojrzał na mnie.
- Kiepsko wyglądasz - zauważył, przyglądając mi się. A mi znowu zachciało się ryczeć. On się tak o mnie martwi, tak bardzo mnie kocha, a ja zachowałem się wobec niego jak ostatnia i najgorsza dziwka.
- Ja… - zawahałem się chwilę. - Muszę ci o czymś powiedzieć. To ważne.
- Dobrze, Kochanie, ale teraz muszę iść. Za pół godziny mam rozprawę. Znowu rozwód - westchnął cierpiętniczo i dopił herbatę do końca.
- Ale to naprawdę jest bardzo ważne - wstałem i podszedłem do niego.
- No, dobrze… ale to coś poważnego?
- Tak. Bardzo… - szepnąłem.
- To mów - uśmiechnął się i musnął mnie ustami w policzek.
- Pamiętasz, jak wróciłem od Caroline?
- Tak, nocowałeś u niej po wizycie u Christiana - skrzywił się lekko, wypowiadając jego imię.
- Kłamałem… Okłamałem cię wtedy - spuściłem wzrok. - Wcale nie nocowałem u Caroline. Zostałem z Christianem. On zaproponował przyjaźń, a na dobry początek wódkę. I ja nie wiem jak, ale upiłem się i… poszedłem z nim do łóżka - dokończyłem cicho, bardzo cicho. Usłyszałem trzask tuczącego się szkła. To Peter upuścił kubek na podłogę. Spojrzałem na jego dłonie. Drżały. Powoli i ze strachem podniosłem wzrok i spojrzałem mu w oczy. Było w nich niedowierzanie. Żadnego zawodu czy bólu. Tylko niedowierzanie.
- Peter, ja… - zacząłem, ale po chwili umilkłem. Właściwie nie wiedziałem, co miałem powiedzieć. A on tak po prostu odwrócił się i poszedł na korytarz. Ubrał buty i wyszedł. A ja stałem na środku kuchni, czując potworny ból. Ale z drugiej strony było mi lżej, bo przynajmniej już go nie okłamywałem. Oczywiście wiem, że teraz pewnie mnie rzuci, że mi nigdy nie wybaczy. Zraniłem go dwa razy. A nie, trzy. Ta, świetnie. Może jeszcze zapiszę sobie w kalendarzu datę i godzinę i co rok będę się o tej porze ciął? Haha, śmieszne. Zdziwiło mnie tylko, że nie płakałem. Posprzątałem kawałki szkła z podłogi i poszedłem położyć się spać. Jeśli każe mi się wynosić, zrobię to. Na razie tu zostanę. Przecież musimy o tym porozmawiać…
Peter wrócił około południa. Wszedł do sypialni i, kiedy mnie zobaczył, od razu zniknął w łazience. Usłyszałem szum wody. Znowu brał prysznic. Podszedłem do drzwi i przyłożyłem do nich ucho. Usłyszałem urywany szloch i mi też zachciało się płakać. Usiadłem na łóżku i poczekałem na niego. Wyszedł po paru minutach w spodniach od dresu i jakimś podkoszulku. Jego mokre włosy opadały na ramiona i były już rozczesane. Podszedł do wiszącego lustra, podłączył suszarkę i zaczął je suszyć. Cały czas obserwowałem go. Najmniejszym gestem nie dał po sobie poznać, że jest mu źle, że przed chwilą płakał. Kiedy skończył, rozczesał włosy i związał je luźno. Były już naprawdę długie. Co prawda, podcinał je co jakiś czas, ale i tak sięgały już za pas. Wstałem i podszedłem do niego.
- Peter… przepraszam - powiedziałem lekko zdławionym głosem. Powstrzymywałem płacz.
- Ta, fajnie. Coś jeszcze? - nawet na mnie nie spojrzał. Nie krzyczał na mnie, nie robił mi wyrzutów. Dlaczego?
- Dlaczego? - powtórzyłem pytanie zadane w myślach. Kiedy nie zareagował, kontynuowałem:
- Dlaczego na mnie nie krzyczysz, nie robisz mi wyrzutów? Powinieneś to zrobić - powiedziałem smutno.
- Nie ma sensu - odpowiedział tylko i poszedł do kuchni. Poszedłem za nim.
- Ale jest sens. Nie udawaj, że wszystko jest dobrze, bo nie jest. Zraniłem cię po raz kolejny. Słyszałem, jak płakałeś w łazience.
- Aha, fajnie.
- Peter, porozmawiaj ze mną - poprosiłem cicho.
- Nie mamy chyba o czym rozmawiać - rzucił, wstawiając wodę na herbatę. Wyjął swój kubek, który mu podarowałem, a po chwili odstawił go i wziął jakiś inny. Zabolało. Włożył do niego saszetkę z herbatą z dzikiej róży.
- Mamy. Bo ja… czy my jeszcze jesteśmy razem? - zapytałem cicho.
- Mnie się pytasz? Sam to oceń. - Kurwa, czemu on jest taki spokojny?
- Ja… to ja pójdę do siebie. Przemyśl sobie wszystko. Niepotrzebnie będę ci mówił, jak bardzo żałuję tego, co zrobiłem, bo mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Podszedłem do niego i pocałowałem go w policzek. Nie zareagował w żaden sposób. Westchnąłem cicho, wychodząc z kuchni. Ubrałem buty, kurtkę, czapkę i szalik. I wyszedłem.
Nie dzwoni do mnie. Od dwóch dni do mnie nie dzwoni. A ja umieram z tęsknoty za nim. Czy to wszystko musi być takie skomplikowane? Tak, kurwa, musi. W dodatku ma wyłączony telefon, a domowego nie odbiera. A może do niego pójść? Chociaż nie, jest już po dwudziestej drugiej, na pewno śpi, w końcu jutro musi wstać do pracy. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. Spojrzałem na wyświetlacz. Peter? Tak! Odebrałem szybko.
- Peter! - w moim głosie dało się wyczuć wyraźną ulgę.
- Cześć, Carmel. Wpadniesz do mnie? - zapytał lekko.
- Tak, pewnie. Kiedy?
- Za chwilę - rozłączył się. Uśmiechnąłem się do siebie szeroko, narzuciłem na siebie kurtkę, ubrałem buty i wybiegłem z domu. U Petera byłem po jakichś dziesięciu minutach. Wszedłem, nie zawracając sobie głowy pukaniem. Nawet nie zdążyłem zdjąć butów i kurtki, zbyt szczęśliwy. Na pewno mi powie, że mi wybacza! I wszystko będzie dobrze! Sprawdziłem kuchnię, potem salon. Pewnie jest w sypialni i czeka na mnie. Uchyliłem drzwi i… i w tym momencie całe moje szczęście rozpadło się na milion malutkich kawałeczków, a te kawałeczki pospadały w szczeliny rozpaczy. Brzmi jak z jakiegoś taniego romansidła? Może i tak, ale nie potrafię inaczej opisać bólu, który poczułem… Peter był w łóżku z innym mężczyzną. Na początku kilkakrotnie otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć. Kiedy ogarnąłem wzrokiem całą sytuację, spostrzegłem, że obydwoje już pozbyli się bluzek, a owy mężczyzna siedzi okrakiem na biodrach MOJEGO chłopaka. Całował go w usta. Kiedy przerwał i odwrócił twarz w moją stronę myślałem, że zemdleję. To być Christian! Kurwa, Christian! Wydawał się być tak samo zaskoczony, jak ja. Ale ja nie byłem tylko zaskoczony. Byłem do tego mocno rozczarowany i wkurwiony.
- Witaj, Carmel - Peter uśmiechnął się do mnie beztrosko. - Christiana nie muszę ci przedstawiać, prawda? Znacie się aż za doskonale. Powinieneś tylko wiedzieć, że to mój były.
- Ja… Carmel… - Christian zaczął się jąkać, a ja byłem bliski wrzeszczenia i rozwalenia wszystkiego w zasięgu wzroku. Włącznie z tą dwójką popaprańców.
- Peter… - powiedziałem słabym głosem. - Co ty… co to…
- Wszystko, Carmel. - Kiedy tylko Christian wpadł, żeby zejść z Petera, ten natychmiast też wstał. Stanął przy łóżku i kontynuował:
- Ty mnie zdradziłeś z nim. Odpłacam ci się tym samym. Mam nadzieję, że miło - syknął, ubierając koszulkę. - Christian, wyjdź.
- Ale Peter… - zaczął tamten.
- Co? Jesteś moim byłym. Poza tym, chciałem zemścić się na Carmelu. A teraz żegnam - spojrzał na niego jakoś… dziwnie. Jakby z wyrzutem. Christian westchnął cicho, ubrał koszulkę, spojrzał na mnie i wyszedł z pokoju. Po chwili usłyszałem trzask wejściowych drzwi. Peter nie patrzył na mnie, tylko usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Moja złość jakoś minęła. Usiadłem obok niego.
- Peter, to nic. To tylko twoja zemsta, ja rozumiem. Rozumiem też, jak zabolała cię moja zdrada - powiedziałem na jednym oddechu.
- Tak? I co? Teraz zamierasz mi wybaczyć, oczekując, że ja wybaczę tobie?
- Nie wiem. Ale chciałbym tego - powiedziałem cicho.
- Ja też, ale to wszystko i tak nie ma sensu. A jak znowu któryś z nas popełni błąd? Nie rańmy się już więcej. Najlepiej będzie, jak się rozstaniemy - dokończył cicho, dziwnie przygaszony.
- Peter, nie możesz ze mną… - zacząłem, ale mi przerwał:
- Mogę i właśnie to robię. Zrywam z tobą, Carmel. Spakuj swoje rzeczy i idź do domu. - Przez cały czas nie patrzył mi w oczy. A moje wypełniły się łzami. Po chwili owe łzy zaczęły płynąć po policzkach. Zagryzłem mocno dolną wargę, aby się nie rozpłakać na dobre. Wstałem i powoli zacząłem pakować do torby swoje ubrania, a następnie rzeczy z łazienki. Kiedy już to zrobiłem, stanąłem przed Peterem. Pochyliłem się nad nim lekko i pocałowałem go w policzek.
- Żegnaj - szepnąłem. Nie zareagował, więc po prostu wyszedłem z sypialni. Wahałem się chwilę, czy zabrać z kuchni mój ulubiony kubek, który od niego dostałem, ale w końcu go zostawiłem. Niech chociaż tyle po mnie pamięta…
Hej,
OdpowiedzUsuńjuż jak przeczytałam tytuł zrobiło mi się bardzo smutno, powiedział, Peter spokojnie zareagował, ale poczół się zraniony, a potem ta zemsta... jeszcze z Christianem, a potem zerwał z nim, czyli już nie ma szans, jak na początku było, że to drugi i będzie c Christianem?
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia