Czy kochanie dwóch osób jest możliwe? Widocznie tak, skoro sam czegoś takiego doświadczam. Kocham Petera i Christiana. I jest dla mnie oczywistym, że Petera bardziej, ale… nie potrafiłem wybrać. Teraz jestem z Chrisem i wiem, że on też mnie kocha, ale wiem też, że Peter także odwzajemnia moje uczucie, być może nawet mocniej. I nie wiem, co robić. Wiem tylko, że muszę odwiedzić Petera. Ale najpierw trzeba porozmawiać z Chrisem.
- Słońce, musimy porozmawiać - wszedłem do sypialni i wsunąłem się pod pościel. Był ranek, a moje Kochanie jeszcze leżało w łóżku. Dzisiaj sobota, a ja wstałem już o dziewiątej. To wcześnie, jak na mnie.
- Hmm? - ziewnął szeroko i spojrzał na mnie.
- Bo ja wczoraj spotkałem się z Charliem. To znaczy, on do mnie zadzwonił i poprosił o spotkanie.
Christian myślał chwilę intensywnie, a potem znowu spojrzał na mnie.
- A Charlie to…?
- Ten małolat, który odebrał ci Petera - westchnąłem cichutko. Ciekawe, czy się wścieknie?
- Aha - odpowiedział lakonicznie, a ja po chwili kontynuowałem:
- No i powiedział mi, w jakim stanie jest Peter. Chris, z nim jest bardzo źle. Nie radzi sobie beze mnie…
Dalej powtórzyłem mu tylko to, co usłyszałem od Charliego. Kiedy skończyłem, mój chłopak spojrzał na mnie jakoś dziwnie spokojnie.
- Skoro… - odezwał się po dłuższej chwili. - Skoro chcesz do niego wrócić, nie będę cię zatrzymywał - powiedział cicho. A ja usiadłem mu na kolanach i go przytuliłem.
- Nie chcę od ciebie odchodzić. Chcę tylko odwiedzić Petera. Dobrze? - zapytałem cichutko.
- Dobrze - usłyszałem po chwili. - Idź już w takim razie. Będę czekał - uśmiechnął się do mnie lekko i musnął wargami mój policzek. Zszedłem z jego kolan i poszedłem do korytarza. Ubrałem się ciepło i wyszedłem z mieszkania. U Petera byłem po kilkunastu minutach. Zadzwoniłem jeden raz. Nic. Drugi raz i też nic. Za piątym razem westchnąłem ciężko i otworzyłem drzwi swoim kluczem. Wszedłem do środka i, nie myśląc o rozbieraniu się, zacząłem wołać Petera. Kiedy w domu nadal panowała kompletna cisza, zacząłem sprawdzać pomieszczenia. W kuchni go nie było, w salonie również. Wszedłem do sypialni i tam dopiero go zauważyłem. Leżał na łóżku, chyba spał, bo nie zareagował na lekkie szturchnięcie. Po chwili potrząsnąłem nim mocniej, ale nie obudził się. Nie wiem, co mnie tknęło, ale sprawdziłem puls. Kiedy prawie go nie wyczułem, wpadłem w panikę.
- Peter, kurwa! - zacząłem nim potrząsać, mając jakąś absurdalną nadzieję, że zaraz się obudzi i mnie przytuli. Byłem bliski płaczu. Rozpłakałem się dopiero wtedy, kiedy rozglądając się nerwowo po pokoju w celu znalezienia telefonu, ponieważ zapomniałem swojego, zobaczyłem jakieś opakowanie po tabletkach. Było puste. Obok leżała karteczka. Drżącymi palcami otworzyłem ją i zacząłem czytać:
Charlie,
już nie mogę. Brakuje mi Carmela, tęsknię za nim. Dobrze wiesz, że psychicznie jestem wrakiem człowieka, fizycznie już chyba też. Bez niego moje życie nie ma sensu. Zerwanie z nim było najgorszym błędem z możliwych, jakie mogłem w życiu popełnić. Wiem, że do mnie nie wróci, bo jest szczęśliwy z kimś innym. Nie pytaj skąd mam te informacje, po prostu to wiem. Postanowiłem skończyć ze swoim życiem, które i tak było pasmem cierpień z wyjątkiem tych kilku chwil spędzonych z Carmelem. Przepraszam Ciebie i jego. Powiedz mu, że bardzo mocno go kocham i zaopiekuj się nim.
Dziękuję,
Peter
Po przeczytaniu tego po prostu skuliłem się i zacząłem wyć. To już nie był płacz, tylko wycie. Nie wiem, jak zdołałem się opanować i sięgnąłem po telefon, wykręcając numer pogotowia. Podałem im adres i stan sytuacji, a potem położyłem się obok Petera i przytuliłem się do niego. Jak ja mocno go kocham… On nie może umrzeć!
W szpitalu Peterem zajęli się lekarze, a mi kazali czekać. Na początku nie chcieli, abym z nim jechał, ale skłamałem, że jestem jego bratem. Usiadłem pod ścianą, podkuliłem pod siebie nogi i czekałem. Po jakimś czasie przyszedł lekarz i powiedział mi, że jego stan jest stabilny, jednak organizm jest strasznie osłabiony. Z wyraźnym wahaniem pozwolił mi do niego wejść. Zanim jednak otworzyłem drzwi od sali, zapytałem, kiedy Peter się obudzi. Nie wiadomo - taką usłyszałem odpowiedź. Podłamany wszedłem do środka i kiedy go zobaczyłem, na nowo zacząłem ryczeć. Usiadłem na krzesełku przy jego łóżku i chwyciłem go za rękę. Siedziałem tak w bezruchu, chcąc, aby Peter jak najszybciej się obudził i aby było już dobrze. Co jakiś czas na salę wchodziła pielęgniarka, czasami lekarz. Nie reagowałem na ich prośby, abym poszedł do domu, abym coś zjadł. W końcu wieczorem przyszła pielęgniarka i powiedziała, że czas odwiedzin się skończył. Z ciężkim westchnieniem wyszedłem ze szpitala i skierowałem się w stronę mieszkania Chrisa. Bo kiedy tak siedziałem przy Peterze, to uświadomiłem sobie, że to z nim chcę spędzić resztę życia. Tak, Chrisa też kocham, jednak Petera o wiele bardziej i mocniej. Z ciężkim sercem wszedłem do sypialni, gdzie leżał na łóżku i czytał książkę. Na mój widok uśmiechnął się i usiadł na, odkładając książkę na szafkę nocną. Jeszcze nie wiedział, że za chwilę mu powiem o tym, że się wyprowadzam do Petera.
- Cześć, Kochanie - pocałował mnie w policzek, kiedy usiadłem obok niego. - Nie było cię cały dzień, strasznie się stęskniłem - pomiział mnie nosem po szyi.
- Wiem, przepraszam. Komórkę zostawiłem w domu, wybacz - uśmiechnąłem się delikatnie, a zaraz po tym przypomniałem sobie moment szukania telefonu u Petera i przed oczyma stanęła mi treść kartki. Już trzeci raz dzisiaj wybuchnąłem głośnym płaczem.
- Słońce, co się stało? - zapytał przejęty Chris. A ja, nieskładnie i chaotycznie, zacząłem mu wszystko opowiadać. Moją wypowiedź co jakiś czas przerywał szloch. Kiedy skończyłem, spojrzałem na niego już trochę uspokojony.
- Chris, ja… Ja chcę do Petera - powiedziałem cicho. - Chcę się do niego wyprowadzić, jeszcze dzisiaj. A jutro rano pojadę do niego. Przepraszam… - ostatnie słowo wyszeptałem. A on odsunął się ode mnie. Widziałem w jego oczach ból. Tak ogromny ból, że na nowo się rozpłakałem. Jednak wziąłem się w garść i wstałem. Wyciągnąłem walizkę z szafy. W ciągu pół godziny byłem gotowy do wyjścia. Christian ciągle siedział w sypialni. Położyłem klucze od jego mieszkania na szafce i wyszedłem. Kiedy znalazłem się w domu Petera, zacząłem układać swoje rzeczy do szafek. A potem wziąłem długą, gorącą kąpiel i poszedłem spać.
Kiedy się obudziłem, na spokojnie zjadłem śniadanie, ubrałem się, umyłem zęby, uczesałem się i potem poszedłem do szpitala. Nie wiem, jak zdołałem utrzymać taki spokój, ale cieszyło mnie to. Kiedy wszedłem na salę i usiadłem przy Peterze, była dziesiąta. Jak ja bym chciał, żeby on się już obudził. Spojrzałem za okno i zacząłem przypominać sobie nasze wspólne chwile. Chyba za mocno się rozmarzyłem, ponieważ nie usłyszałem nawet wejścia pielęgniarki na salę. Dopiero, kiedy potrząsnęła mnie lekko za ramię, ocknąłem się i spojrzałem na nią trochę nieprzytomnie.
- Lekarz chciałby z panem rozmawiać - uśmiechnęła się do mnie łagodnie.
- Oczywiście - wstałem z krzesełka i wyszedłem z sali. Lekarz czekał na mnie w swoim gabinecie.
- Dzień dobry - usiadłem na krześle, naprzeciw mężczyzny w średnim wieku.
- Witam pana, panie…
- Placebo. Carmel Placebo.
- Ciekawe nazwisko. Mniejsza o to, nie po to pana wezwałem. Dlaczego pan skłamał, że jest pan bratem pana Petera Michaelisa? - zapytał, patrząc mi prosto w oczy. Trochę mnie speszyło spojrzenie, które prawie jakby przeszywało mnie na wskroś, więc odwróciłem na chwilę wzrok, wziąłem głęboki oddech, a potem znowu spojrzałem na lekarza.
- Ponieważ go kocham i nie chcę go stracić. Nie zależy mi, aby pan mnie zrozumiał, ale Peter to osoba, którą kocham najbardziej na świecie. Nie mogę sobie pozwolić, aby stracić go po raz trzeci i tym razem, już na zawsze.
Kiedy to mówiłem, na twarzy mężczyzny odmalował się lekki uśmiech.
- Widzi pan, jestem jedyną rodziną Petera, jaka mu została. Jestem bratem jego matki. Od dawna wiem, że jest homoseksualistą. Na razie panu nie ufam, ale skoro zdobył się pan na taką odwagę przed zupełnie obcym człowiekiem to sądzę, że Peter będzie z panem szczęśliwy. Ale na przyszłość proszę nie kłamać, że jest pan jego bratem. To wszystko, dziękuję.
Chwilę siedziałem, lekko zszokowany, a potem wstałem, powiedziałem ciche: „Dziękuję“ i wyszedłem z gabinetu. Poszedłem napić się zimnej wody, bo teraz tego mi było trzeba. Potem wróciłem na salę. Zanim zamknąłem drzwi, usłyszałem ciche mruknięcie. Pomyślałem, że Peter zrobił to przez sen, więc zbagatelizowałem to. Ale kiedy się odwróciłem, stanąłem w bezruchu. Peter właśnie podnosił się, aby usiąść. Pielęgniarka podniosła mu oparcie łóżka, uśmiechnęła się do mnie i wyszła z sali, omijając mnie. A ja tam stałem i wpatrywałem się w niego. On we mnie również. Na pewno się mnie nie spodziewał. Po chwili otrząsnąłem się z pewnego rodzaju szoku i podszedłem powoli do łóżka.
- Cześć… - szepnąłem, siadając na krzesełku. Peter wciąż patrzył na mnie w szoku. Na pewno się mnie nie spodziewał. Chcąc przerwać niezręczną ciszę, zacząłem mówić dalej.
- Spotkałem się z Charliem i on mi powiedział, w jakim jesteś stanie. Postanowiłem cię odwiedzić i tak też zrobiłem. Znalazłem cię nieprzytomnego i zadzwoniłem po karetkę… - głos mi się lekko załamał na wspomnienie wczorajszego dnia. Wziąłem głęboki oddech, chcąc się uspokoić i po chwili kontynuowałem:
- Potem, kiedy skończyły się godziny odwiedzin, poszedłem do Christiana, aby mu powiedzieć, że z nim zrywam, bo wybieram ciebie. Wziąłem swoje rzeczy i wprowadziłem się do ciebie - teraz patrzyłem na niego niepewnie. Wciąż się bałem, że każe mi się wynosić. - Peter, ja cię bardzo kocham. Najbardziej na świecie.
Czekałem na jego reakcję. Kiedy długo nic nie mówił, zrezygnowany wstałem i chciałem już wyjść. Już kładłem dłoń na klamce, kiedy usłyszałem ciche i słabe:
- Ja ciebie też. I też najbardziej na świecie. Nie umiem bez ciebie żyć, Carmel.
Po jego słowach odwróciłem się, a uśmiech sam cisnął mi się na twarz. Podszedłem do łóżka, usiadłem na nim i mocno wtuliłem się w Petera. Przytulił mnie mocno, a ja poczułem się nareszcie całkowicie spokojny.
Petera wypuścili po południu, każąc mu cały czas leżeć. Oczywiście, zadbałem o to. Nie kazałem mu się nigdzie ruszać, a jeżeli coś chciał, podawałem mu to. Jedynie wypuszczałem go do toalety. Zrobiłem mu obiad i kazałem wszystko zjeść. Nie stawiał oporu. Czyżby naprawdę aż tak mocno za mną tęsknił i z tej tęsknoty nic nie chciał jeść? Nie wątpię w to, ale było to dla mnie przerażające. Przecież nie byliśmy razem ponad dwa miesiące… Kiedy Peter skończył jeść, umyłem naczynia i poszedłem się z nim położyć. Leżeliśmy wtuleni w siebie. Gładziłem go ręką po boku ciała, na co on przyjemnie mruczał.
- Uwielbiam cię - szepnąłem, patrząc mu w oczy.
- Ja ciebie też, Kochanie - uśmiechnął się do mnie lekko i przymknął oczy. Pocałowałem go w kąciki ust, po czym przytuliłem go mocniej, usypiając go. Wiedziałem, że był bardzo zmęczony. Po paru minutach sam zasnąłem.
Przez następne kilka dni Peter cały czas odpoczywał. Na razie odpuściłem sobie studia i zostałem z nim w domu, na co on był wyraźnie zły sądząc, że nie mogę zarywać studiów z jego powodu. Ostro wtedy się pokłóciliśmy o to, co jest ważniejsze: moje studia czy jego zdrowie. W końcu doszliśmy do porozumienia i ustaliliśmy, że po tygodniu wrócę na uczelnię. Peter czuł się już wyraźnie lepiej, więc mogłem spokojnie zostawić go na parę godzin samego. W środę od rana padał gęsty śnieg, więc wracałem z uczelni powoli, ciesząc się taką pogodą. Kochałem śnieg. Był nieskazitelnie biały i taki puszysty. Może to dziwne, ale kojarzył mi się z Peterem. Kiedy tylko o nim pomyślałem, przyspieszyłem kroku, chcąc się jak najszybciej przy nim znaleźć. Wszedłem do domu, zdjąłem buty, kurtkę, czapkę, szalik i rękawiczki, a potem poszedłem zrobić sobie herbaty. Kiedy nalałem do kubka gorącej wody, poczułem ramiona, które oplotły mnie wokół pasa.
- Wiesz, czego mi brakowało między innymi przed te dwa miesiące? - zapytał, a zaraz potem podgryzł moje ucho, ocierając się o mnie biodrami od tyłu.
- Hm… seksu? - zaśmiałem się cicho. W odpowiedzi zaczął całować mnie po szyi, ssąc ją i gryząc na przemian. Westchnąłem cicho i odwróciłem się w jego stronę. Objąłem go za szyję i mocno go pocałowałem. Rozchylił kusząco wargi, a ja wsunąłem między nie język od razu trącając jego. Całując się i pieszcząc, ściągaliśmy z siebie ubrania, kierując się w stronę sypialni. Kiedy już opadliśmy nadzy na łóżko, Peter zawisnął nade mną i spojrzał mi w oczy, uśmiechając się lekko.
- Co? - roześmiałem się szczerze.
- Nic. Słodki jesteś - uśmiechnął się pod nosem, a potem mnie pocałował. Ten pocałunek był pełen agresji, ale też i namiętności. Po chwili Peter siedział już na mnie okrakiem i schodził z pocałunkami niżej. Szyja, obojczyk, klatka piersiowa, brzuch, skóra pod pępkiem… Kiedy zaczął ją podgryzać, odkryłem w sobie nowe miejsce rozkoszy. Nigdy mi tego nie robił, a teraz było po prostu cudownie. Przymknąłem oczy, a z moich ust wydobywały się coraz głośniejsze jęki, czasami urywane. Potem zaczął całować moje podbrzusze. Poruszyłem niespokojnie biodrami, nie mogąc się doczekać. Ale Peter ominął moją męskość i zaczął całować mnie po wnętrzu ud. Nie mogłem wytrzymać z rozkoszy. Już chciałem sięgnąć ręką do swojego penisa, ale została ona uchwycona w mocny uścisk. Poczułem, jak gorące wargi obejmują czubek mojego penisa, a zręczne i szczupłe palce pieszczą jądra. Jęczałem już całkiem głośno, a po chwili chwyciłem głowę Petera w dłonie i zacząłem nią poruszać w górę i w dół. Doszedłem z głośnym jękiem i go puściłem. A potem Peter położył moje nogi na swoich ramionach i nalał na swoje palce lubrykant. Nie wiem, kiedy go wziął i skąd, teraz miałem na uwadze trzy palce, które rozciągały mnie i co jakiś czas muskały moją prostatę. Po chwili znowu byłem twardy. Peter wyjął ze mnie palce, pocałował mnie w usta i zaczął we mnie wchodzić. Trochę zabolało, ale potem, kiedy już zaczął się we mnie poruszać, jęczałem tylko z rozkoszy. Doszliśmy w tym samym momencie, wypowiadając nawzajem swoje imiona. Potem Peter wyszedł ze mnie, położył się obok i zasnęliśmy wtuleni w siebie.
Rano wzięliśmy prysznic, umyliśmy zęby, uczesaliśmy się, ubraliśmy i poszliśmy zjeść śniadanie. Kanapki zrobiłem ja, bo do Petera zadzwonił jakiś klient i dosyć długo z nim rozmawiał. A dopiero, co włączył telefon. Przez ostatni tydzień leżał wyłączony w szufladzie. Zabrałem mu go, żeby się nie przemęczał.
- To był jeden z tych męczących klientów. Wybacz, Słońce - uśmiechnął się do mnie przepraszająco i usiadł przy stole. Akurat stawiałem na nim kubki z parującą herbatą. Potem usiadłem naprzeciw niego i zaczęliśmy jeść śniadanie. Kiedy już myłem naczynia, a Peter znowu rozmawiał z tym samym klientem przez telefon, ktoś zadzwonił do drzwi. Moje Kochanie akurat skończyło rozmawiać, więc poszło otworzyć. Kiedy już skończyłem myć naczynia, ciągle go nie było. Wytarłem je i poustawiałem do szafek.
- Peter! - zawołałem. Kiedy nie usłyszałem odpowiedzi, poszedłem na korytarz, a tam…
- Kurwa! - syknąłem, obserwując całą scenę. Christian stał w drzwiach i trzymał pistolet wycelowany w Petera! A dokładniej, w jego głowę.
- Chris, nie rób nic głupiego, proszę… - powiedziałem słabo. Byłem bliski omdlenia.
- To nie będzie nic głupiego - syknął. - To będzie zabranie ci szczęścia.
A potem… A potem po prostu nacisnął spust. Peter opadł bezwładnie na ziemię, a ja opadłem obok niego, patrząc na niego w przerażeniu. Jego oczy patrzyły pusto w przestrzeń, a w czole miał dziurę, z której wypływała krew. Zacząłem wyć, tuląc się do niego i szepcząc jak mantrę: „kocham cię“.
- I co, lepiej? - usłyszałem nagle. Podniosłem moje zapłakane oczy na tego… tego… nie wiem, jak go określić. Ale nienawidzę go z całego serca. Nic mu nie odpowiedziałem, tylko nadal tuliłem się do Petera. Do jego ciepłego jeszcze ciała. Kiedy już się uspokoiłem, ucałowałem jego wargi i zamknąłem jego oczy, szepcząc ciche pożegnanie. On umarł. Nie, to nie jest możliwe, prawda? Zaraz wstanie i powie mi, że też mnie kocha i abym już nie płakał.
- No, to ja żegnam - powiedział chłodno Christian i tak po prostu wyszedł, zamykając za sobą drzwi. A ja, chyba w jakimś cudownym olśnieniu, sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem na policję oraz na pogotowie. Powiedziałem im, co się stało. A potem znowu wtuliłem się w Petera. Jak ja mocno go kocham…
Jak mogłaś zabić Petera? ;c Moja naj postać . Nie przeżyje tego ;c To takie smutne . Najchętniej wygarnęłabym Christianowi i go zabiła i nie powiem co z jego zwłokami za zniszczenie szczęścia Carmela ;c
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńrozdział naprawdę wspaniały, co? gdyby poszedł wcześniej, ten by nie targnął na swoje życie, całe szczęście został odratowany... no i z czego się cieszę to, to że wrócili do siebie... a potem? płakać mi się chciało... mam nadzieję, że Christopher zapłaci za to co zrobił
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia