wtorek, 12 lipca 2011

Peter&Dominic

    Był ciepły, letni wieczór. W całym mieście dało się wyczuć napięcie. Ludzie biegali, nie zauważając siebie nawzajem. Młody, osiemnastoletni chłopak siedział na parapecie okna w swoim pokoju. Jego nogi swobodnie opadały w dół. Mieszkał w bloku na czwartym piętrze razem z matką, Nicole i młodszą siostrą, Katy. Peter oglądał zachodzące Słońce. Lubił romantyczne nastroje. Brązowe włosy, sięgające ramion, okalały jego twarz, a grzywka opadała mu na czoło. Jasne, niebieskie oczy wpatrzone były w wielką, pomarańczowo-czerwoną kulę. Na bladej skórze twarzy odbijało się światło słoneczne, a malinowe wargi wykrzywiały się w lekkim uśmiechu. Malutki nosek był delikatnie zmarszczony. Jego wątłe ramiona były odkryte, miał na sobie podkoszulek, a oprócz tego bokserki. Bose stopy skrzyżował, a dłonie trzymał na kolanach. Peter kochał zachody Słońca. Dzięki nim chociaż na chwilę zapominał o swojej przeszłości. Nikomu nie zdradził tego, co go spotkało. Wiedziała tylko jego mama. Kochał ją i wiedział, że Nicole dla niego i dla Katy starała się na sto procent swoich możliwości. Katy była za mała, żeby wiedzieć. Miała tylko siedem lat i tak mało wiedziała o życiu. Była mała i delikatna, słodka. Peter bardzo ją kochał. Kiedy Słońce zaszło, chłopak zeskoczył z parapetu i udał się w stronę łóżka. Jutro musi wcześnie wstać, a była już dwudziesta trzecia. W końcu w nocy przyjeżdżają chłopak Nicole, Brian i jego syn, Dominic. Peter żadnego z nich nie znał i był raczej sceptycznie nastawiony na to spotkanie. Jednak kochał mamę i był gotów zrobić dla niej wszystko. W końcu to ona zrezygnowała przez niego z miłości swojego życia i go uratowała. Wiedział, że Brian miał czterdzieści jeden lat i był cztery lata starszy od Nicole. Dominic był od niego dwa lata starszy. Nie wiedział, jak jego mama i ten facet, jak zwykł go nazywać w myślach, poznali się, ale wiedział, że było to pół roku temu, zanim jeszcze przeprowadzili się do nowego miasta. Stało się to na początku wakacji, a teraz była ich połowa. Peter nie znał tu jeszcze nikogo, ponieważ rzadko wychodził z domu. W sumie tylko wtedy, kiedy naprawdę musiał. Na całe szczęście skończył już liceum i od września nie musi iść do szkoły. Studia na razie odłożył. Nie wiedział, kiedy na nie pójdzie. Bał się poznawania nowych osób. Bał się, że się na nich zawiedzie. Pomimo swojego wieku, był bardzo wątły. Był także mało pewny siebie i słaby psychicznie. Kochał przyrodę, a szczególnie zachody Słońca. Pisał wiersze. To one pozwalały uciec mu od rzeczywistości. Większość jego utworów przedstawiała smutną, niespełnioną miłość. Muzyki słuchał różnej, miał swoje ulubione zespoły. Głównie słuchał rocka, metalu i hardcoru. Westchnął cicho, kładąc głowę na poduszce i zamykając powieki. Chciał zasnąć, ale bał się. Wiedział, że w nocy koszmary znowu powrócą. Ostatnio zdarzały mu się coraz częściej. Nienawidził ich.


    Kiedy rano się obudziłem i wyjrzałem przez okno stwierdziłem, że dziś będzie źle. Padało, Słońce nie wyglądało zza chmur. Jedynym plusem było to, że dziś nie miałem koszmaru. Westchnąłem ciężko i ubrałem się w rurki i jakąś koszulkę z nadrukiem. Zszedłem do kuchni, a tam… zastałem co najmniej dziwny widok. Moja mama i Brian całowali się. Odchrząknąłem, a oni oderwali się od siebie i spojrzeli na mnie.
- Peter, Kochanie, już wstałeś? – mama podeszła do mnie i ucałowała mnie w czoło. Uśmiechnąłem się do niej w odpowiedzi.
- Pan musi być Brian? – zapytałem, czyniąc krok w stronę mężczyzny.
- Jaki tam pan! Mów mi po imieniu – uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Dobrze, Brian. Jestem Peter – odwzajemniłem uśmiech i uścisnąłem jego dłoń. Miałem ochotę wyjść i zamknąć się w swoim pokoju. Nie to, że coś do niego miałem. Po prostu… boję się ludzi.
- Dużo o tobie słyszałem – zmierzwił mi włosy. Ta, pierwszy „ojcowski” gest.
- Dzień dobry – usłyszałem za sobą miły dla ucha głos. To musiał być Dominic, bo któż by inny. Kiedy się odwróciłem, musiałem lekko unieść głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Był wyższy ode mnie o pół głowy.
- Dzień dobry – odpowiedziałem cicho, mierząc go wzrokiem. Miał rude, sięgające co najmniej łopatek włosy, na twarzy piegi. Oczy miał brązowe i takie roześmiane. Średni nos i usta. Pełne, malinowe, wykrzywione w uśmiechu. Mój ideał.
- Jestem Dominic, a ty pewnie Peter, zgadza się? – zapytał, również mierząc mnie wzrokiem. Zapatrzyłem się na jego usta. Och…
- Peter? – jego miękki głos wyrwał mnie z zamyślenia. Odchrząknąłem.
- Tak, Peter – posłałem mu leciutki, prawie niezauważalny uśmiech.
    Potem zjedliśmy razem śniadanie. Nie słuchałem za bardzo, o czym wszyscy rozmawiają, bardziej byłem zajęty swoimi myślami. Po śniadaniu mama i Brian postanowili wziąć Katy do kina, a mnie zostawili samego z Dominiciem. Och, nie wytrzymam… Przecież ja się na niego zaraz rzucę! No dobrze, żartowałem, nie cieszcie się tak.
- Peter, opowiesz mi coś o sobie? Chciałbym cię bliżej poznać, jako twój nowy, starszy brat - czy on, do cholery, musi się tak ładnie uśmiechać? Niby nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, ale jest coś, co mnie do niego ciągnie. Tylko jest mały problem: on będzie, lub już jest, zależy, jak na to patrzeć, moim bratem. Nie jesteśmy połączeni żadnymi więzami krwi, ani nic, ale mama i jego tata mogą na to źle patrzeć.
- Pewnie, czemu nie - westchnąłem cicho. - Może pójdziemy do mojego pokoju? - zapytałem, patrząc w jego oczy.
- Pewnie, chodźmy. Prowadź.
    Weszliśmy do mojego pokoju. Dominic zaczął się po nim rozglądać, a ja usiadłem na łóżku i patrzyłem na niego. Przecież on jest cudowny.
- Ładnie tu masz, wiesz? - spojrzał na mnie, a ja zarumieniłem się lekko i cicho odkaszlnąłem.
- Dziękuję - szepnąłem, patrząc gdzieś w bok.
- Wiesz, Peter? Dziwny trochę jesteś - zaśmiał się. - Ale nie obrażaj się na mnie, nie mam nic złego na myśli! - uniósł ręce w obronnym geście, widząc moją minę. Ja? Dziwny? Pfy!
- Nic się nie stało - wykrzywiłem wargi w ciepłym uśmiechu. - Siadaj. - Poklepałem miejsce obok siebie. Dominic usiadł obok mnie, a mi od razu zrobiło się tak jakoś cieplej. Co uczucia robią z człowiekiem… Przecież z moim charakterem powinienem go całkowicie ignorować i mieć gdzieś wszystko, co mówi! Ale nie! Musiałem patrzeć na niego, jak na jakiś pieprzony ideał, którym zapewne, kurwa, był!
- To opowiedz mi coś o sobie. Na przykład, jakie masz zainteresowania, jakiej muzyki słuchasz, gdzie się uczyłeś, hm?
    Tak, jak chciał, zacząłem mu o sobie opowiadać. Ominąłem tylko moją przeszłość, o niej na razie nie chciałem wspominać, nie chciałem do niej wracać.
- Dominic, jesteś gejem? - wyrwało mi się, zanim w ogóle zdążyłem pomyśleć. Czy ja się nigdy nie nauczę gryźć w język?! Chłopak spojrzał na mnie dziwnie, po czym westchnął cicho i zapytał:
- To aż tak widać?
    A mnie zaskoczyło. Kiedy już wyszedłem z lekkiego, swoistego szoku, odpowiedziałem:
- Nie. Ale pytam, bo… zaraz! Jesteś gejem? - chyba dopiero teraz w pełni dotarł do mnie sens jego pytania.
- Tak. Przeszkadza ci to?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo ja też.
    Teraz on spojrzał na mnie w lekkim szoku, jednak po chwili się roześmiał. Piękny ma śmiech…
- No i co się tak śmiejesz? - spojrzałem na niego z wyrzutem, chociaż tak naprawdę też miałem ochotę się roześmiać.
- Nic, nic - uśmiechnął się do mnie przepraszająco, po czym nachylił się nade mną. Nasze nosy stykały się, a usta były centymetry od siebie. Spojrzał mi prosto w oczy.
- A teraz ci coś powiem, jeśli pozwolisz. Twoje zdjęcia zobaczyłem już dawno i po prostu mi się spodobałeś. Jesteś piękny, Peter, wiesz? - uśmiechnął się lekko i odsunął się. Odetchnąłem cicho, nie wiedząc, co o tym myśleć.
- Dominic - zacząłem - wiesz, ja… Ty też mi się podobasz. - Jego uśmiech się poszerzył.
- Widać to po tobie, wiesz?
- Wiem - wzruszyłem ramionami.
- A jesteś prawiczkiem? - zapytał nagle, a mnie aż ścięło.
- Tak… - wydusiłem.
- Tak? - I czemu on się dziwi? To niby wszyscy od wieku czternastu lat mamy grać w szkole w „Słoneczko“, a na dyskotekach jebać się z kim popadnie?
- Tak - uśmiechnąłem się do niego lekko. - A co?
- A nic. - Uśmiechnął się do mnie, po czym ponownie się do mnie przybliżył. Dłonie położył na bokach moich ud i zaczął je masować. Jego usta coraz bardziej przybliżały się do moich, a ja aż wstrzymałem oddech. On mnie… pocałuje? Jak ja tego chcę… Niestety, zanim nasze usta zdążyły się zetknąć, rozdzwonił się dzwonek do drzwi.
- Nie idź - szepnął Dominic, uśmiechając się do mnie.
- No, ja… - zaciąłem się i nie wiedziałem, co zrobić. W końcu wstałem z łóżka i poszedłem otworzyć. Nikogo nie było, ale przed drzwiami siedział mały piesek. Piesek?! Co on tu robi? Przyjrzałem mu się bliżej. Była to Chihuahua długowłosa.
- Cześć. - Kiedy wziąłem ją na ręce, zobaczyłem, że to suka. - Co tu robisz, malutka? - przytuliłem pieska do siebie. Dopiero po chwili zobaczyłem list leżący na ziemi. Podniosłem go i wszedłem do mieszkania. Poszedłem do swojego pokoju i posadziłem psa na łóżku.
- Masz psa? - Dominic podrapał ją za uchem, a ona zaraz wdrapała mu się na kolana.
- Nie. Był pod drzwiami, a obok niej leżał list.
    Otworzyłem kopertę.
- „Proszę, zaopiekuj się nią. Ma na imię Ada i jest jeszcze malutka, ma zaledwie trzy miesiące, a mi nie wystarczy pieniędzy na jej utrzymanie. Dziękuję.“
    Kiedy skończyłem czytać, spojrzałem na Adę, która już zasypiała na kolanach Dominica.
- Trzeba jej kupić wszystko, co potrzebne. Na pewno jest głodna. Pójdziesz ze mną? - Przeniosłem spojrzenie na chłopaka.
- Pewnie, a co z nią?
- Ciężka nie jest, możemy ją nieść na rękach.


    Kupiliśmy wszystko, co potrzebne dla takiego małego pieska, daliśmy jej jeść i pić, a potem zasnęła na moim łóżku. Siedzieliśmy z Dominiciem oparci o nie.
- Peter, ale ty chciałbyś być ze mną?
    No właśnie. Czy chciałbym. Jak na moje, to za krótko się znamy.
- Nie wiem - pokręciłem głową. - Podobasz mi się, ale za krótko się znamy. Ledwie - spojrzałem na zegarek - jakieś cztery godziny. Dajmy sobie trochę czasu, dobrze?
- Dobrze - uśmiechnął się do mnie ciepło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz