wtorek, 12 lipca 2011

"Zakład" by Taya.

Taya napisała pierwszego w życiu yaoica, a mi się on spodobał, więc go zbetowałam i za jej zgodą możecie go właśnie tu przeczytać :) <3.




     Jego usta ślizgały się chaotycznie po mojej skórze, przygryzając ją od czasu do czasu. Cały się trzęsłem, ciarki, co chwilę przechodziły mnie od karku po samą kość ogonową, spowodowane falami przyjemności. Na zmianę robiło mi się zimno i gorąco. Przymrużyłem oczy i zamruczałem przeciągle.
    Usłyszałem jego stłumiony śmiech. Patrzył na mnie z rozbawieniem, tymi swoimi granatowymi oczkami. Nie raz w nich utonąłem i nie raz jeszcze utonę. To właśnie one mnie oczarowały. Mogę patrzeć w nie godzinami, a wesołe iskierki w nich skaczące sprawiają, że wyglądają jak rozgwieżdżone niebo. Czarne kosmyki zawadiacko spadające na twarz i oczy. Wplotłem palce w ten czarny chaos.
 - Z czego się śmiejesz? – nadymałem policzki jak przedszkolak.
 - Z niczego… Kocie – zaśmiał się krótko, po czym wbił się w moje wargi mało delikatnie.    Rozchyliłem usta, a on, nie czekając, pogłębił pocałunek.
    Przeszła mnie nowa fala gorąca. Nie wiem, jak on to robi, że wystarczy jego jeden dotyk, a ja już się pod nim topię. Tak było zawsze. Wyprawiał ze mną to, co chciał. Nie to, że mi się to nie podobało, ale czasem potrafi to zirytować, a zwłaszcza wtedy, gdy ma się coś do zrobienia.
 - Carmel… - wychrypiałem pomiędzy pocałunkami.
 - Mów mi jeszcze – jego rozbawiony głos czasem doprowadzał mnie do szału.
    Przejechał pocałunkami na szyję. Przygryzł ją, a ja zasyczałem, odpychając go jednocześnie.
 - Głupi?! Ślad mi zostanie… - pomasowałem się po bolącym miejscu.
 - Gabi… - powiedział z rozczuleniem. – I co z tego? Chyba, że masz kogoś na boku…
 - Tak, uczelnię, do której się spieszę… - wstałem z łóżka i zacząłem zapinać koszulę, która jeszcze niedawno była zapięta.
 - Oj tam, uczelnię. Jak nie pójdziesz na jeden wykład to nic się nie stanie – też wstał z łóżka podchodząc do mnie.
 - Ty też byś się ruszył.
 - Dzisiaj nie muszę…
 - Jak to nie musisz? – spojrzałem na niego podejrzliwie, zapinając ostatni guzik.
 - Odwołali. I właśnie dlatego chciałem spędzić ten dzień z tobą – wyszeptał mi do ucha.
 - Carmel… ja muszę… - wydukałem mało składnie, gdy jego dłoń wślizgnęła mi się pod koszulę.
 - I tak wiem, że mi ulegniesz – wyszeptał z chytrym uśmiechem i pocałował mnie zażarcie.
    Na początku, tak jak powiedział, uległem, lecz gdy poczułem, że znów rozpina mi koszulę, otrząsnąłem się. Odepchnąłem go i stanąłem w bezpiecznej odległości.
 - A chcesz się założyć?
 - Niby, o co? – parsknął. – Że mi nie ulegniesz?
 - Tak!
 - Nie dasz rady nawet przez godzinę – zrobił krok w moją stronę, a ja krok do tyłu.
 - Dam.
    Moja pewność mnie przeraziła. Oczywiste, że nie dam! Robi mi się gorąco od samego jego wzroku, który zresztą właśnie mi posyłał.
Wpatrywał się we mnie z powagą dłużą chwilę, po czym zachichotał.
 - W porządku. Jakie są zasady zakładu?
 - Nie dam ci się pocałować przez… - Gabriel tylko nie przesadź. – Przez dobę?
    Dłużej nie dam rady. Co ja gadam?! Nie wiem czy nawet dobę wytrzymam… To się wkopałeś.
 - Ok – spojrzał na zegarek. – Jutro do siedemnastej dwadzieścia siedem.
    Przytknąłem skinięciem głowy.
 - A co ja z tego będę miał?
 - Jak to?
 - No jak wygram zakład, chyba coś mi się należy – uśmiechnął się prowokacyjnie.
 - A kto powiedział, że wygrasz?
    Nie oszukujmy się, jest taka możliwość i to duża.
 - Ja – jego pewność siebie mnie przytłaczała. – Więc, jeśli ja wygram… Przez całą noc zrobisz to, co ci karzę.
    Spojrzałem na niego z zaskoczeniem. Poczułem jak policzki zaczynają mnie piec… Sama wizja tego, co on wymyśli doprowadzała mnie do szaleństwa. Czemu w pokoju zrobiło się tak gorąco? A ten głupek doskonale wiedział, że zrobiło mi się słabo.
 - A jeśli ty wygrasz?
 - Ekhem – doprowadziłem się do ogólnego porządku psychicznego. – Będziesz dla mnie miły przez cały dzień.
 - Czy nasze życzenia się nie pokrywają? Zresztą cały czas jestem dla ciebie miły, Czekoladko.
    Nazywa mnie tak, gdyż jestem Latynosem. Mam jasno brązowe włosy i ciemno brązowe oczy. Na początku denerwowało mnie, że tak do mnie mówi, ale on nie dawał za wygraną i nie zrezygnował. W sumie jest to urocze, nie?
 - Nie… Nie o takie "miło" mi chodzi. Zrobisz mi obiad, a po nim pozmywasz… I takie tam.
 - Przecież ty to zawsze robisz…
 - No właśnie! Czy ja wyglądam na kurę odmową?
 - A mogę nie udzielić odpowiedzi?
    Westchnąłem głęboko i zarzuciłem torbę na ramię, kierując się w stronę wyjścia.
 - Ej, Gabi nie obraziłeś się, nie? – podbiegł do mnie zaniepokojony.
 - Jasne, że nie. Przyzwyczaiłem się już – posłałem mu radosny uśmiech.
    Widocznie odetchnął z ulgą i zbliżył się niebezpiecznie od moich ust. Odsunąłem się gwałtownie, zahaczając o szafkę z butami.
 - To pa! – wrzasnąłem i wybiegłem z domu.
No ładnie, nie minęła nawet godzina, a już przegrałbym zakład.

    Nie dość, że jestem zmęczony po wieczornych wykładach to jeszcze miałem iść na zakupy. Czy on nie przesadza? Czasem czuję się wykorzystany… Tak, tak seksualnie też. Ale tym zakładem chcę udowodnić jemu, jak i sobie, że jednak nie ma nade mną całkowitej kontroli. Bo czasem mam wrażenie, że to, co ja mówię, nie jest w ogóle ważne w naszym związku.
    Doczłapałem się do drzwi i zapukałem, znaczy kopnąłem w drzwi, nie było mowy, żeby wyciągnął klucze. Byłem obładowany torbami jak wielbłąd. "Zapukałem" drugi raz i dalej nic. Już miałem ochotę rzucić te torby w cholerę i otworzyć je samemu… Jednak po chwili usłyszałem dźwięk przesuwania zasuwy, a w drzwiach ukazał się półnagi Carmel… Tak, półnagi. Miał na sobie tylko szare spodnie od dresów. Przez chwilę wpatrywałem się w jego idealny brzuch jak w jakiś cud świata. Nie oszukujmy się, to jest cud świata!
 - Oj, Czekoladko. Pewnie jesteś zmęczony – powiedział jakoś dziwnie mile i wziął ode mnie torby.
    Zdziwiony zamknąłem za sobą drzwi i skierowałem się za nim do kuchni. Postawił zakupy na stole. Odwrócił się do mnie z szerokim uśmiechem. Momentalnie zjawił się przy mnie i mocno przytulił. Jakoś tak dziwnie… Bez podtekstów seksualnych. Odwzajemniłem niepewnie ten "przyjacielski uścisk".
 - Witaj w domu – szepnął, a gorące powietrze na moim karku przyprawiło mnie o ciarki. Zrobił to specjalnie. – Jak było na wykładach? – odsunął się ode mnie i zaczął rozpakowywać zakupy.
 - Co ty znowu kombinujesz? – usiadłem na krześle przy stole ze zdziwieniem spoglądając na jego poczynania.
    Nigdy nie interesował się moją uczelnią. Nigdy nie pomagał mi przy zakupach. I nigdy mnie tak nie witał… Wyglądało to bardziej… no, bardziej.
 - Nic, Czekoladko. Pomagam ci, bo jesteś zmęczony po uczelni – uśmiechnął się uroczo i stanął przede mną pochylając się.
    Jego twarz była niebezpiecznie blisko mojej. Powinienem się odsunąć, ale nie byłem w stanie. Sparaliżowało mnie całego. A najgorsze jest to, że podświadomie chciałem pokonać tą odległość.
    Do rzeczywistości przywrócił mnie jego śmiech. Wyprostował się i spojrzał na mnie z wyższością, po czym wrócił do rozpakowywania produktów.
 - Chcesz mnie sprowokować! – czułem, jak palą mnie policzki.
 - Oczywiście, że tak. Przecież chcę wygrać ten zakład – przez ramię uśmiechnął się do mnie złośliwie.
    Wyszedłem naburmuszony z kuchni i skierowałem do łazienki.
    Bawi się mną! A ja się daję… To nie fair, on ma przewagę. Jest tak nienormalnie przystojny. To powinno być karalne…
    Zamknąłem drzwi na klucz i wskoczyłem pod prysznic. Naprawdę byłem zmęczony, zresztą jak zawsze po wieczornych wykładach. Nie minęło nawet dziesięć minut, a usłyszałem, jak ktoś dobija się do drzwi… Ktoś. Oczywiście, że Carmel. Kto inny dobijałby mi się do drzwi, kiedy się kąpie?
 - Gabiii – zawył. – Wpuść mnie!
 - Nie ma mowy. Ja już wiem, po co ty chcesz tu wejść – płukałem właśnie moje przydługie włosy z szamponu.
 - A po co innego miałbym tam wchodzić?
 - Szczerość to podstawa – mruknąłem do siebie. – Spadaj!
 - Ale Czekoladko…
 - Nie.
    Dał za wygraną, co mnie trochę zdziwiło. On nie poddaje się tak szybko. Trochę się tym zaniepokoiłem, lecz postanowiłem się nad tym głębiej nie zastanawiać. Skończyłem się kąpać już bez żadnych atrakcji. Założyłam spodnie od pidżamy i luźną koszulkę z krótkim rękawem. Zazwyczaj śpię w samych spodniach, ale dzisiaj nie chciałem go prowokować… I tak czuję się mało bezpieczny.
Wyszedłem z łazienki i skierowałem się prosto do sypialni. Otworzyłem drzwi i wmurowało mnie w podłogę… Na szafkach i parapecie stały świece. Po podłodze i na łóżku były rozsypane płatki czerwonych i białych róż. Na szafce nocnej zauważyłem szampana… Czy ja pomyliłem drzwi i trafiłem do innego domu? Na łóżku leżał Car. Choć był nadal ubrany w dresy, wyglądał naprawdę pociągająco w blasku świec. I bez nich ocieka seksapilem.
 - Ee... – na tylko tyle pozwoliło mi moje zaciśnięte gardło.
 - Chodź, Czekoladko – poklepał miejsce przy sobie, uśmiechając się przy tym, tak… cholernie pociągająco. Miałem ochotę rzucić się na niego i zedrzeć z niego te… Stop! Gabriel, pamiętaj o zakładzie.
    Wziąłem głęboki wdech i starając się wyglądać obojętnie podszedłem do łóżka. Strzepałem z mojej części łóżka płatki, które wylądowały na podłodze. Napotkałem psi wzrok czarnowłosego. Poczułem ukłucie w sercu. Dobrze wiedziałem, że się nad tym napracował, ale on też nie miał czystych intencji. Zrobił to tylko, żeby wygrać zakład. Zepchnąłem go lekko, bo cwaniak zajmował moją część łóżka. Ułożyłem się wygodnie i wyciągnąłem spod niego kołdrę, którą miałem się już przykryć, ale Carmel mi ją wyszarpnął. Usiadł mi na biodrach i przytrzymał mi nadgarstki nad moją głową.
 - Carmel! Złaź ze mnie – wierzgałem dziko nogami.
 - A co, jeśli nie? – wyszeptał mi tuż przy szyi, całując ją delikatnie.
    Sparaliżowało mnie. Wystarczyło jedno muśnięcie jego warg, żeby mnie uspokoić.
 - Nadużywasz siły, łamiesz zasady zakładu – starałem się brzmieć pewnie i przekonująco, ale wyszło mi bardziej błagalnie i płaczliwie.
 - Eh… - wyprostował się puszczając moje nadgarstki. Wpatrywał się we mnie dłuższą chwilę. – Ty cały czas myślisz, że wygrasz ten głupi zakład?
 - Jasne, że go wygram… - mało przekonujące.
    Zszedł ze mnie, kładąc się koło mnie i przykrywając nas kołdrą. Odwróciłem się do niego tyłem, żeby nie patrzeć na jego cudną mordkę. Jeszcze bym nie wytrzymał.
    Leżeliśmy tak w ciszy przez jakieś dwanaście minut. Car wiercił się strasznie, nie dając mi zasnąć.
 - A chociaż przytulić się mogę?
    Jego ton głosu jak i samo pytanie rozczuliło mnie momentalnie.
 - Jasne – uśmiechnąłem się sam do siebie.
    Poczułem jak przysuwa się do mnie. Rękę położył na mojej tali, a nos zatopił  w moich włosach, obdarzając mój kark ciepłym oddechem. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Nie będę się oszukiwał, stęskniłem się za jego dotykiem… Wiem, wiem. Nawet doba nie minęła... Ale co ja poradę, że jestem od niego uzależniony?
 - Dobranoc – wtuliłem się w niego mocniej, zamykając oczy.
 - Dobranoc, Czekoladko – cmokną mnie w kark.
    Chciałem już odpłynąć do krainy snów. I wszystko byłoby cudnie i pięknie, gdyby nie jego dłoń, która wślizgnęła się pod moją koszulkę.
 - Bez macania – szepnąłem.
    Odpowiedział mi tylko jego melodyjny śmiech. Cofnął rękę, przytulając mnie mocniej.
Usnęliśmy…

    Dzień minął bez specjalnych rewelacji. Wstaliśmy, zrobiłem nam śniadanie. Carmel się wykąpał i właśnie szykował się do wyjścia. Szedł na sobotnie zajęcia. Ja takowych nie miałem, nie chciałem przemęczać się w soboty. A on musiał pogodzić jakoś pracę ze szkołą.
 - Kiedy wrócisz? – spytałem znudzony, przełączając kanały telewizyjne.
 - Tak jak zawsze – biegał z kuchni do pokoju. Zresztą, jak zawsze, nie umiał zebrać się normalnie.
 - Wróć dzisiaj wcześniej – spojrzałem na niego błagalnie.
 - Mam się zerwać? – spojrzał na mnie rozbawiony. – A myślałem, że zależy ci na mojej edukacji.
 - Nie. Po prostu nie zahaczaj o jakieś bary czy domy kumpli. Wróć prosto do domu – patrzyłem na niego z nadzieją.
    Strasznie nie lubiłem, gdy wracał do domu później, a czasem nawet podpity. Śmierdział alkoholem i dymem tytoniowym. I miałem tą cholerną świadomość, że spędzał swój wolny czas z kimś innym.
 - Oczywiście, Czekoladko – uśmiechnął się uroczo. Kocham ten jego uśmiech.
    Podszedł do mnie i schylił się w kierunku moich ust. Odwróciłem gwałtownie głowę i cmoknął mnie w policzek. Odsunął się niezadowolony, a ja uśmiechałem się do niego z satysfakcją.
 - Pa, pa – uśmiechnąłem się zbyt słodko. Widziałem, że go to zirytowało. W końcu stracił pewien rodzaj kontroli nade mną.
 - Eh… Hej – i wyszedł.
    Zachichotałem z rozbawieniem. Byłem z siebie naprawdę dumny. Nie wiedziałem, że umiem się, aż tak kontrolować. Co prawda, brakowało mi tego, ale sama świadomość mnie uszczęśliwiała. Wcześniej wystarczyło, że on czegoś chciał i to dostawał, teraz to ja pokazałem pazurki.
    Zaśmiałem się sam z siebie. A co jest najpiękniejsze? To, że Carmel wraca koło siedemnastej. Nie zdąży nic wykombinować przez dwadzieścia minut!

    Usłyszałem pukanie do drzwi. Pobiegłem do nich i otworzyłem od razu. Tak jak myślałem, zastałem uśmiechniętego Carmela z siatką w ręku.
 - Spóźniłeś się.
 - Przepraszam, Czekoladko, zahaczyłem o sklep – wszedł do środka i zdjął buty.
 - Miałeś o nic nie zahaczać – naburmuszyłem się.
 - Wspominałeś o barach i kumplach – uśmiechnął się złośliwie. – Patrz, co kupiłem.
    Wyjął z torebki moje ulubione czekoladki z nugatem. Mała cholera wie, jak mnie przekupić. Jestem uzależniony od słodyczy. Zwłaszcza od czekolady z nugatem…
 - Coś przeskrobałeś?
 - Czemu bym miał? Po prostu miałem ochotę na coś słodkiego - wzruszył ramionami.
    Wszedł do kuchni, a ja powlokłem się za nim, nie spuszczając pudełka czekoladek z oczu. Postawił torbę na blacie. Stanąłem przy wejściu grzecznie czekając. Otworzył pudełko i wyjął jedną, wkładając sobie do ust.
 - Mmm, pycha – przymrużył oczy.
 - Podzieliłbyś się – wymamrotałem, nadąsany. Jak ja nie lubię, gdy drażni się ze mną w ten sposób. A zwłaszcza, gdy chodzi o słodycze!
    Zaśmiał się łobuzersko i z czekoladką w dłoni podszedł do mnie. Oparł się ręką o ścianę tuż przy mojej głowie. Przytłaczała mnie jego bliskość, nie zauważyłam nawet kiedy czekoladka znalazła się tuż przy moich ustach.
 - Aaa… - jego głos był przesiąknięty czułością i namiętnością.
    Grzecznie otworzyłem usta, a on włożył mi czekoladkę do buzi. Słodycz rozpuściła się w moich ustach. Rozkoszowałem się przyjemnością przez krótką chwilę, wpatrując się cały czas w granatowe tęczówki. Ledwie zdążyłem połknąć czekoladę, a Carmel wpił się w moje usta. Tracąc zdrowy rozsądek, uchyliłem wargi. Wplotłem palce w jego włosy, sam poczułem jak masuje mi podbrzusze. Przycisnął mnie do ściany i całował coraz namiętniej. Starałem się nie być winny i oddawać pocałunki równie żarliwie. Na koniec przygryzł moją wargę odsuwając się ode mnie z chytrym uśmiechem, choć cały czas trzymał mnie w silnym uścisku. Ja spoglądałem na niego z pod przymkniętych powiek, zamglonymi przez przyjemność oczami.
 - Słodkie zwycięstwo – wymruczał zadowolony.
    Patrzyłem na niego, jeszcze przez chwilę nie rozumiejąc. Otrząsnąłem się natychmiast i spojrzałem na kuchenny zegarek… Siedemnasta dwadzieścia dwa…
 - Cholera! – zakląłem, odchylając głowę do tyłu. Oparłem ją o ścianę i zamknąłem oczy. – Wygrałeś…
 - I tak wytrzymałeś długo. Jestem z ciebie dumny – cmoknął mnie w brodę.
 - Ale nie dość długo… - uchyliłem powieki i zobaczyłem jego zawadiacki uśmiech.
    Zaśmiał się wesoło. Schylił się, podnosząc mnie. Nogami oplotłem go w talii, a ręce wokół jego szyi.
 - Nie zapomnisz tej nocy nigdy – zaśmiał się całując mnie krótko, lecz czule. Wyniósł mnie z kuchni i skierował się do sypialni.
 - Taa… Tylko ciekawe, czy będę mógł jutro chodzić – wtuliłem się w niego mocno.
 - A co za różnica? Jutro i tak niedziela – jego entuzjazm mnie przerażał.
    Położył mnie delikatnie na łóżku. Zawisnął nade mną, wpatrując się we mnie dłuższą chwilę.   Wpatrywał się głodnym, lecz czułym wzrokiem. Nie bałem się ani trochę, bo niby czego? Czułem się najbezpieczniej na świecie w jego ramionach.
Byłem pewien jednej rzeczy, nie pośpię sobie tej nocy…
___________________________________________________________________________________
Blog Tayi w linkach ;).

2 komentarze:

  1. Słooodkie i.. bardzo sympatyczne. Aż bałam się, czy zaraz nie nastąpi "bach!" i koniec tej sielskości, ale na szczęście... Teraz mogę ze spokojem ducha przeczytać drugi raz :D. Co prawda nie wiemy za dużo o Carmelu, ale to na plus, bo nic nie jest przesadzone. A opisywanie wygląda sztucznie. Wśród krwawych, nieszczęśliwych i tragicznych yaoiców, to była naprawdę miła odskocznia. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń